Pandemia COVID-19 stała się czasem próby dla wszystkich dotkniętych nią społeczeństw. Kilka dni od pojawienia się zagrożenia wystarczyło, by ujawnić słabości i siłę państwowych struktur, służby zdrowia, systemu edukacyjnego, władz lokalnych, społeczeństwa obywatelskiego. Polacy ze zrozumieniem przyjęli ograniczenie wynikające z reżimu epidemicznego narzucone przez władze centralne. Na pytanie o to, która z władz najbardziej adekwatnie zachowuje się względem epidemii, najwięcej – bo aż 59 proc. – wskazań uzyskuje samorząd terytorialny.
Wielu ekspertów samorządowych Fundacji im. Stefana Batorego twierdzi wręcz, że obecny kryzys zostanie zapamiętany jako swoisty akt odnowy polskiej samorządności i będzie najlepszym dowodem siły ustroju Rzeczpospolitej opartego na zasadzie decentralizacji i dużej autonomii wspólnot lokalnych. Nie wszyscy jednak oceniają sytuację z takim optymizmem. To prawda, że samorządy i zorganizowane wokół nich społeczności lokalne w swej masie zdają egzamin. Jednocześnie jednak kryzys wywołany epidemią podkopuje podstawy funkcjonowania samorządu – i tak już bardzo nadwątlone przez politykę rządu Zjednoczonej Prawicy.
Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał nieufności wobec zasady decentralizacji, lokalna autonomia oznacza dla niego „warczenie” na rząd. To samorządy wypowiedziały się przeciw organizacji wyborów prezydenckich w trakcie epidemii i to one odmówiły wydawania spisów wyborczych potrzebnych do organizacji głosowania korespondencyjnego. Tym samym kryzys w relacjach rząd–władze lokalne się pogłębił.
Doświadczenie innych krajów pokazuje, że skuteczne radzenie sobie z kryzysem o takich rozmiarach i charakterze jak obecnie wymaga współpracy wszystkich poziomów władzy oraz wysokiego stopnia społecznego zaangażowania i samoorganizacji.