W ubiegłym tygodniu Sąd Okręgowy w Warszawie prawomocnie umorzył sprawę dziennikarki POLITYKI Ewy Siedleckiej oskarżonej przez Konrada Wytrykowskiego (z Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego) oraz Macieja Nawackiego (członka neoKRS i prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie) o zniesławienie (art. 212 Kodeksu karnego) i zniewagę (art. 216 Kodeksu karnego). Chodziło o trzy artykuły naszej publicystki oraz jej wpis na Twitterze z 2019 r., w których odnosiła się do tzw. afery hejterskiej i domniemanego udziału w niej wskazanych sędziów.
Sąd drugiej instancji uchylił skazanie Ewy Siedleckiej za pomówienie i zarazem umorzył sprawę z powodu niskiej społecznej szkodliwości czynu, co – jak podkreśla sama zainteresowana – nie jest tożsame z uniewinnieniem, choć nie wiadomo, w którym miejscu granica wolności słowa została przez nią przekroczona.
Jak tłumaczy Ewa Siedlecka: „Krytyka panów Nawackiego i Wytrykowskiego, której dokonałam w tekstach, nie była przesadzona. Użycie słowa »hejter« było w okolicznościach tej sprawy jak najbardziej na miejscu, a ja jeszcze zastrzegałam, że panowie »są wymieniani« jako uczestnicy hejtu, a więc nie przesądzałam ich udziału w aferze. Mimo to sąd dopatrzył się »nieszkodliwych« znamion przestępstwa”. Niemniej wyrok ten ma duże znaczenie dla wolności mediów. W wyroku pierwszej instancji sąd uznał bowiem, że dziennikarz do celów komentatorskich musi wszystko sprawdzać osobiście, nie może polegać na wiedzy już istniejącej w przestrzeni publicznej. To byłby zaś standard unicestwiający publicystykę i felietonistykę.
Ewę Siedlecką bronili pro bono adwokaci: Beata Czechowicz, Mikołaj Pietrzak i Przemysław Rosati.
REDAKCJA