O Polityce

Sprawa Fidyka. Odpowiedź OKO.press, komentarz autora „Polityki”

Sprawa Fidyka Sprawa Fidyka Polityka
Sam zaproponowałem redakcji „Polityki” tekst o sprawie Fidyka. Publikację OKO.press odebrałem jako napisaną ze zbyt gorącą, oskarżycielską pasją, jeśli wziąć pod uwagę „atomowy” efekt, jaki może wywołać – pisze Marcin Kołodziejczyk.

Tekst Marcina Kołodziejczyka „Scenariusz na reżysera” wchodzi w swego rodzaju polemikę z reportażem Agaty Całkowskiej „Zuzanna i Fidyk. Profesor szkoły filmowej wykorzystuje seksualnie studentkę” opublikowanym w OKO.press 18 listopada 2024 r.

Jednym z jej celów, jak rozumiemy, jest wskazanie słabych punktów tekstu, który ukazał się na naszych łamach. Odpowiadamy, by czytelniczki i czytelnicy „Polityki”, którzy nie zajrzeli do tekstu w OKO.press, mieli pełniejszy obraz.

Kołodziejczyk może i chce ważyć racje, ale patrzy na sprawę oczami „dużych nazwisk polskiego filmu młodszego i starszego pokolenia” – osób, które w naturalny sposób przyjmują perspektywę reżysera i byłego wykładowcy Gdyńskiej Szkoły Filmowej.

Wypowiada się czworo reżyserów, dwóch operatorów i dwóch wykładowców z branży filmowej, ale wszyscy anonimowo. Andrzej Fidyk nie mówi, bo „wpisywałoby się to w reguły dziennikarstwa stosowanego w tekście OKO.press”. A przecież Kołodziejczyk pracuje w innej redakcji, z innym podejściem do tematu.

Brakuje choćby jednej (nieanonimowej) wypowiedzi dyrektorów Szkoły. W reportażu OKO.press rozmowa z nimi stanowi zasadniczy „materiał dowodowy”. Kołodziejczyk: „Wypadają [w reportażu OKO.press] bardzo głupio, jak uczniowie przyłapani na paleniu papierosów. Plączą się w relacjach”. Plączą się, fakt, ale stopniowo odsłaniają, jak naprawdę było z Fidykiem, Zuzanną, studentami i studentkami.

We wrześniu 2024 r. dyrektor Jerzy Rados pisał do autorki: „Pani Agato, powiem wprost, alkoholowo-seksualne ekscesy p. Andrzeja Fidyka ze studentką, w której jak twierdzi, się zakochał, budzą moje zażenowanie i protest. Po ujawnieniu tych zdarzeń od razu stało się dla mnie jasne, że nie ma możliwości na dalszą współpracę z p. Fidykiem, czuję się ofiarą jego działania, naraził szkołę na utratę dobrego imienia, ale co o wiele ważniejsze, jego zachowanie było aktem wykorzystania swojej pozycji jako wykładowcy w relacji wobec naszej studentki”.

Trudno byłoby lepiej podsumować temat reportażu i powód jego publikacji, ale tego fragmentu Kołodziejczyk nie cytuje. Jego tekst taką wymowę podważa.

Kiedy dochodzi do przemocy seksualnej, należy chronić anonimowość ofiary, aby uniknąć wtórnej wiktymizacji. O tym wie każdy uczciwy reporter, a więc i Marcin Kołodziejczyk. Musiał być zatem przekonany, że Zuzanna nie była ofiarą Fidyka, bo inaczej nie demaskowałby dziewczyny. Podaje, że „nie urodziła się w Polsce”, ale po polsku „mówi świetnie, z leciutkim wschodnim akcentem”, ze szczegółami informuje o 3 tys. zł nagrody w festiwalowym konkursie dla młodych twórców, pisze, ile ma lat. Ile czasu potrzeba internaucie, by zidentyfikować „domniemaną ofiarę”?

Większość rozmówców Kołodziejczyka docenia talent Zuzanny, ale mówi o niej źle: „pełna wahań, śmiech i płacz leżały w niej zbyt blisko siebie, nie mówiła, z jakiego miasta pochodzi, co robią jej rodzice, z czego się utrzymuje na studiach”. Czyli obca i coś ukrywa. „Nawet wobec bliskich była skryta, nie chciała mówić o przeszłości. Tajemniczość rozciągała się na socjale itd.”.

Wykładowca I mówi to samo, co w naszym reportażu dyr. Leszek Kopeć, nawet podobnymi słowami. „Kolega przestrzegał nas przed Zuzanną. Znał ją z Łodzi, przekonywał, że ciągnie się za nią zła opinia. Wymieniał zarzuty: nie przychodzi na zajęcia, nie oddaje prac, manipuluje ludźmi, jest urodzoną aferzystką, ma problemy sama ze sobą”.

Kołodziejczyk odnotowuje wprawdzie, że ten „kolega” zaprzeczał w OKO.press, by tak mówił („jestem zdziwiony, że koledzy takie rzeczy powiedzieli”), ale długa lista zarzutów pada.

Czytelnicy „Polityki” tracą resztkę zaufania do Zuzanny po opowieści Wykładowcy I. Kiedy zwrócił studentce uwagę, że się spóźnia, „zaproponowała, żebyśmy się spotkali na prywatnej stopie i pogadali”. Wykładowca I podkreśla, że oparł się tej propozycji: „Odpowiedziałem, że wystarczy, jeśli od jutra zacznie być punktualna”.

Jeden jedyny Reżyser II zdobywa się na empatię wobec Zuzanny. Kołodziejczyk dopytuje, dlaczego dziewczyna nie zgłosiła sprawy w prokuraturze. „Naprawdę pan się zastanawia, dlaczego Zuzanna poszła do mediów, nie do prokuratora? Naprawdę? To może niech pan się na chwilę postawi w sytuacji emigrantki, która wie, jak źle działa polska policja i prokuratura w podobnych sprawach [w maju 2021 r.]. Należy być zawsze po stronie potencjalnej ofiary”.

Rozmówcy Kołodziejczyka przyjmują raczej perspektywę Fidyka, osoby z pozycją i dorobkiem, którą w epoce internetu łatwo mogą dotknąć pomówienia. Nawet Reżyserka I (jedyna kobieta z branży filmowej) twierdzi, że „Andrzej przekroczył pewną linię. Profesorowie nie powinni utrzymywać kontaktów pozauczelnianych ze studentami, mówię tu także o piciu alkoholu”. I dodaje: „Tylko nie rozumiem, dlaczego on milczy. Gdyby wytoczył tej dziennikarce sprawę o pomówienie, wygrałby w przedbiegach”.

Reżyser III śmieje się z dzisiejszej „misyjności” mediów. W naszym reportażu takiej misji dostarcza „światowy ruch obywatelski #MeToo, ujmujący się za osobami krzywdzonymi przez ludzkich drapieżców na wysokich stanowiskach. #MeToo jest potężne i nieraz strącało z cokołów oprawców ze świata filmu, muzyki czy polityki”. Według Reżysera I „internet jest jak rynek z pręgierzem. Każdy może sobie przyjść i przypierdolić”.

Te wypowiedzi nie są skontrowane, bo nie bardzo kto miałby je wśród „dużych nazwisk” kontrować. Być może „mniejsze nazwiska” studentek czy studentów, którzy wypowiadali się w naszym reportażu, miałyby co innego do powiedzenia o pręgierzu.

Nie dość, że OKO.press wpisało się w taką nagonkę, to jeszcze – twierdzi Kołodziejczyk – odebrało Fidykowi zawodową szansę. „W 2024 r. miał powrócić do telewizji jako szef redakcji dokumentu. »Legenda wraca do TVP«, pisały już gazety. Po tekście w OKO.press te plany się rozwiały”. Rozwiały się chyba wcześniej, panie Marcinie, bo media donosiły o powrocie Fidyka do TVP w styczniu 2024 r., dziesięć miesięcy przed ukazaniem się reportażu.

Autor twierdzi, że tekst podzielił „światek dziennikarski”, ale w tym podzielonym światku znalazł tylko jedną, dość kuriozalną wypowiedź „byłej wieloletniej redaktorki »Gazety Wyborczej«”.

Eksredaktorka odczuwa dokuczliwą niepewność: „co się wydarzyło między studentką a profesorem?”. I dlatego uważa, że „publikacja mija się z dziennikarskimi standardami. Jedyne, co brzmi wiarygodnie, to opis namolnego podrywania młodej kobiety przez starszego mężczyznę. Co najważniejsze, Zuzanna ani razu nie stwierdza wyraźnie, że doszło do gwałtu. Nawet nie wie, czy doszło do stosunku. Nazajutrz nie znalazła żadnych śladów gwałtu czy współżycia. Skąd więc w ogóle taka myśl?”. No właśnie, skąd taka myśl?

Po odpowiedź odsyłamy do naszego reportażu, a także do wypowiedzi dyr. Kopcia, że Fidyk, „jakby to powiedzieć, jest podglądaczem”. I do definicji obcowania płciowego („nie tylko akty spółkowania, ale również jego surogaty”). Warto też eksredaktorce przypomnieć, że definicja gwałtu została nareszcie w Polsce ucywilizowana: podstawą nie jest już użycie przemocy, ale dokonanie czynności seksualnej bez zgody ofiary.

Ma rację Marcin Kołodziejczyk, że taki reportaż jak „Zuzanna i Fidyk” to broń atomowa. Można jednak, a nawet trzeba jej użyć, żeby wystąpić w obronie osób, które padają ofiarą tych, którzy wykorzystują pozycję władzy, by nadużywać ich zaufania i krzywdzić dla zaspokojenia swoich interesów, potrzeb czy choćby fantazji. Zuzanna nie była jedyną wykorzystywaną studentką, a Fidyk jedynym wykładowcą, który to robi. Taki jest sens reportażu OKO.press, tak widzimy naszą dziennikarską misję.

Piotr Pacewicz (prezes zarządu fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO), Magda Chrzczonowicz i Michał Danielewski (redaktorzy naczelni OKO.press)

Od autora:

Dlaczego napisałem tekst o sprawie Fidyka? Jestem dziennikarzem, nie sądem. Dziennikarką jest autorka tekstu „Zuzanna i Fidyk” w OKO.press. Na mój tekst „Scenariusz na reżysera” odpowiada troje dziennikarzy. Szukałem zdania o sądzie jako instytucji właściwej do wyjaśnienia sprawy Fidyka. Nie znalazłem. W oryginalnym tekście, jak i w polemice, OKO.press zdaje się mówić: sąd to my.

Przez lata OKO.press tropiło patologie populistycznej władzy PiS, jej sfingowane oskarżenia wobec osób i środowisk, gnojenie ludzi słowem. OKO.press stało po stronie faktów. Dlaczego z tej zawodowej rzeczowości zrezygnowano przy sprawie Fidyka? Dlaczego górę wzięły emocje autorki?

Sam zaproponowałem redakcji „Polityki” tekst o sprawie Fidyka. Publikację OKO.press odebrałem jako napisaną ze zbyt gorącą, oskarżycielską pasją, jeśli wziąć pod uwagę „atomowy” efekt, jaki może wywołać. W tej sprawie zwyczajnie musiała być jakaś druga strona, jakiś szerszy obraz. Tak samo interesowałby mnie przypadek każdego innego bohatera – wiele razy opisywałem historie ludzi oskarżanych.

W OKO.press Zuzanna wskazuje Andrzeja Fidyka jako przestępcę. Nieodwołalnie i jednoznacznie. Zuzanna jest całkowicie anonimowa, prawdę mówiąc, nie wiemy nawet, czy istnieje. Wiemy tylko, że w czasie dziania się opisywanej sprawy jest studentką pierwszego roku. Jednak nie poznajemy jej wieku – wywołuje to logiczny domysł: ma 19 lub 20 lat, jest dorosła, ale niedojrzała. W oczach czytelnika to niedomówienie czyni jej oprawcę jeszcze bardziej winnym, a przestępstwo plugawym. Tymczasem Zuzanna, kiedy sprawa się dzieje, ma lat 27, a obecnie 31.

Na czym konkretnie ma polegać przestępstwo? Czy w ogóle do niego doszło? Tego – jak wynika z tekstu OKO.press – Zuzanna nie wie. Nie wie żaden z występujących w tekście, w większości anonimowych, rozmówców. Nie wiedzą dyrektorzy Gdyńskiej Szkoły Filmowej, do których autorka dociera. Ich wypowiedzi plączą wersje tak bardzo, że nie sposób się zorientować, czy i kiedy są prawdą. Jeden z dyrektorów przysyła do autorki mail, w którym potępia i stanowczo odcina się od – jak pisze – „alkoholowo-seksualnych ekscesów p. Andrzeja Fidyka ze studentką”. W polemice OKO.press przytacza tę wypowiedź jako koronny dowód na winę Fidyka, tymczasem głównym przekazem jest tu informacja, że Fidyk już w szkole nie pracuje. OKO.press przytacza też szeroką definicję obcowania płciowego („nie tylko akty spółkowania, ale również jego surogaty”). Ciekawe więc byłoby ustalenie: czy doszło do surogatów w sprawie Fidyka? Tej informacji też w tekście OKO.press nie znajdujemy.

Nie jestem sądem, nie bronię Fidyka. Stanowczo uważam, że każdy, kto popełnia przestępstwo lub nadużywa swojej pozycji w stosunku do innego człowieka, powinien ponieść karę. W sprawie Fidyka ciekawi mnie sam mechanizm oskarżania, metoda wskazywania palcem przestępcy w mediach bez dostatecznych, moim zdaniem, dowodów winy: obwołać kogoś gwałcicielem w internecie, a następnie ugruntować tę opinię, aż nabierze walorów jedynej prawdy. Później rzeczy dzieją się niejako same – fakty przestają mieć znaczenie, emocje internautów pracują na rzecz oskarżenia. Kolejnym etapem jest efekt mrożący: każdy, kto powie, że sprawa Fidyka jest niejasna, oskarżany jest o obronę przestępcy i straszony prokuratorem – takie sugestie po publikacji w OKO.press formułowała pod adresem niektórych internautów sama autorka. Stąd efekt: ludzie mówią o tym przypadku szczerze jedynie anonimowo.

Ja też już czytam o sobie w internecie, że bronię przestępcy – jedynie dlatego, że napisałem o sprawie. Ale spodziewałem się tego. Bo tak zawsze wygląda dynamika podobnych spraw, których sedno sprowadza się do przekonania: nikt nie odważy się ruszyć sprawy, w której już skazano winnego na śmierć cywilną w mediach. Dla mnie etykieta #MeToo przypisana sprawie nie oznacza „milcz”. Kwestie #MeToo podlegają dyskusji, jak każde inne, bo #MeToo to ruch społeczny, nie sąd. Szanuję ruch #MeToo za to, że opowiada się po stronie ofiar, ale – znając skalę szarej strefy tego ruchu, której doświadczaliśmy już i w Polsce – nie mogę uznać się za jego bezkrytycznego wyznawcę.

Nie rozumiem pobrzmiewającego w liście OKO.press rozczarowania wypowiedziami osób, z którymi rozmawiałem, pisząc o sprawie Fidyka, oraz faktem samego napisania tekstu w „Polityce”. Nie podążam tropem zasugerowanym przez autorkę tekstu w OKO.press – choć uważam za ważne nagłaśnianie tej i podobnych spraw, co właśnie robię – ponieważ odbieram go raczej jako tezę, nie wyrok. Jeśli już używa się słownej „broni atomowej” przeciwko komuś wymienianemu z imienia i nazwiska, a oskarżanemu przez anonim – a takie prawo, jak wynika ze stanowiska OKO.press, ta redakcja sobie zastrzega – wolałbym, aby robiono to z udokumentowanych powodów, a nie takich, których nie potwierdza wprost nawet domniemana ofiara. Jeśli Zuzanna jest ofiarą przestępstwa, to bardzo jej współczuję i mam nadzieję, że dojdzie sprawiedliwości i zadośćuczynienia. Na uwagę zasługuje fakt, że ani Zuzanna, ani dyrekcja Gdyńskiej Szkoły Filmowej, ani nawet autorka tekstu „Zuzanna i Fidyk” w OKO.press nie zgłosili sprawy Fidyka do prokuratury. Zuzanna i GSF mieli na to ponad trzy lata, ponieważ – jak wynika z tekstu OKO.press – to wtedy miało miejsce domniemane przestępstwo. Sprawę do gdyńskiej prokuratury rejonowej zgłosiła osoba trzecia, zupełnie z nią niepowiązana, i chwała jej za to.

Od wyroków jest sąd. Sprawa Fidyka jest w prokuraturze. Śledztwo jest prowadzone „w sprawie”, nie przeciwko komuś. Poczekajmy na wyniki.

Marcin Kołodziejczyk

Polityka 6.2025 (3501) z dnia 04.02.2025; Do i od Redakcji; s. 92
Reklama
Reklama