Niedawno na naszych łamach opisywaliśmy historię sopockiego Grand Hotelu, o którym zrobiło się głośno w końcówce kampanii wyborczej, kiedy ujawniono kolejne niechlubne wątki z przeszłości Karola Nawrockiego. Hotel powstał 100 lat temu dzięki pieniądzom z pobliskiego kasyna. Jak pisała Ryszarda Socha: „Kasyno – jedyne wówczas działające legalnie w tej części Europy – mieściło się w jednym ze skrzydeł Kurhausu, czyli Domu Zdrojowego. Uruchomili je w 1919 r. dwaj biznesmeni z Berlina. Sopot zyskał miano »Monte Carlo Północy«”. Ale również początki III RP wiążą się z pojawieniem się kasyna. O czym 35 lat temu, konkretnie w numerze 29 z lipca 1990 r., pisał Janusz Atlas w tekście „Fortuna kulą się toczy”.
„Nie każdy może założyć kasyno gry. Kapitał zakładowy, kwota wyjściowa, żeby w ogóle usiąść do stołu, to więcej niż milion, a najlepiej półtora miliona dolarów. W przeliczeniu na złotówki dziesiątki miliardów, i wtedy na placu pozostają już tylko naprawdę najsilniejsi finansowo. W całym okresie Polski Ludowej kasyna traktowane były jako interes oszukańczy i surowo przez władze zakazany. Milicyjne naloty na prywatne domy gry, zawsze określane jako szulernie, nie budziły sprzeciwu społeczeństwa. Skoro prosty prywaciarz, hodujący kwiatki pod szkłem, przynajmniej potencjalnie był wrogiem ludu, to co mówić o darmozjadach, którzy nocami obstawiają numerki na ceratce przywiezionej z Zachodu ruletki.
W końcu przecież pierwsze kasyna gry w Polsce powstały dzięki rządowym preferencjom dla kapitału zagranicznego i tę koniunkturę bezbłędnie wyczuły rekiny kapitalistycznej finansjery przy niewielkiej pomocy państwowych hotelarzy. Ale pan Sokół, wchodząc do urzędów ze swoją sprawą, chciał czego innego. On mianowicie pragnął założyć kasyno prywatne! Skoro stawia na stół własne ciężkie pieniądze, to chce być na swoim. I dlatego, wchodząc w spółkę z panem Gilem Gidfriedem, dbał o to, żeby mieć więcej niż połowę udziałów w całym przedsięwzięciu. A spółka zagraniczna była niezbędna: bo żeby wejść do międzynarodowego klubu kasyniarzy, trzeba mieć znajomości i... właśnie wejścia.
Z początku wspólny pomysł obu panów [był taki – red.], żeby korzystając z dobrej koniunktury inwestycyjnej w Polsce, wybudować luksusowy hotel (…) z kasynem na dokładkę. Ale tak to może sobie planować w Nowym Jorku Donald Trump, właśnie dlatego, że jest z Nowego Jorku, pan Sokół zna realia krajowe, więc wolał dogadać się z dyrekcją hotelu Mrongovia. (...)
Kasyno nie jest inwestycją tanią. (...) Trzeba sprowadzić właściwe urządzenia i właściwych ludzi. Kosztuje wszystko: ruleta 5 tysięcy funtów, a potrzebne są co najmniej dwie, a najlepiej trzy, stół do gry w Black Jacka tysiąc funtów i też potrzebne są co najmniej dwie sztuki, a jeszcze koniecznie trzeba pod ścianami ustawić maszyny grające, i wysokie stołki, i stoliki, i kasę i oczywiście sejf za kasą. W szanującym się kasynie zawsze musi być pod ręką te drobne 400 tysięcy dolarów. (...)
Kasyno uważane jest za rentowne, jeżeli w jakimś określonym czasie przynosi 25 procent zysku. Wówczas jest dobrze. Ale zazwyczaj jest dla właścicieli dużo lepiej, bo nawet gracze z początku wygrani zostawiają najczęściej nie tylko własną zainwestowaną stawkę w grze, lecz również to, co wygrali kosztem przegranych. Ludzie siedzący przy ruletce nie zdają sobie bowiem sprawy, że grają bynajmniej nie przeciwko krupierowi, ale przeciwko najbliższemu sąsiadowi. (...)
Sama nazwa zrodziła się w głowie pana Sokoła, który chciał mieć firmę, której znak, symbol oddziaływać będzie na wyobraźnię klientów. A cyfra »2000« ma symbolizować nowy wiek i nadejście tym samym nowych, na pewno lepszych czasów. Taką przynajmniej widzi dla siebie pierwszy prywatny właściciel kasyna gry Polsce. (...)
Na razie w kasynie gości jest mało (...). Ale to też się zmieni, bo już zapowiedziały się pierwsze grupy turystów, którym polskie Mazury kojarzą się właśnie z ruletką, a nie z Vaterlandem. Dopiero wtedy kasyno, poza meblami, dorobi się własnej historii”.