Przejdź do treści
Reklama
Reklama
O Polityce

Nasi i oni

Artykuł Martyny Bundy „Nasi i oni” Artykuł Martyny Bundy „Nasi i oni” Polityka
Po artykule Martyny Bundy „Nasi i oni” o gdańskiej wystawie, której tytuł wywołał ogólnopolską dyskusję o trudnym fragmencie historii Polski, do naszej redakcji napłynęło sporo listów. Publikujemy ich fragmenty.

W emocjonalnej dyskusji wokół „Naszych chłopców” umknęło nam, Kaszubom, coś ważnego. A może nie umknęło? Może chcemy ciszy nad tą trumną?

Odkąd zaczęło być głośno o wystawie zorganizowanej w Muzeum Gdańska, moi znajomi popierający polską prawicę: PiS i Konfederację, bezkrytycznie zaczęli udostępniać posty nazywające tę wystawę „hańbą” lub „skandalem”. Również ci, którzy mieli rodziców lub dziadków w Wehrmachcie i Kriegsmarine. Kaszubi związani członkostwem w prawicowych partiach poszli jeszcze dalej, krzycząc, że ta wystawa jest „podszeptem diabła” – to dosłowny cytat, a nie parafraza.

Wydawać by się mogło, że nie ma prawa dzielić nas, Kaszubów, obca dla nas narracja, narzucana z zewnątrz. A jednak… Tłumaczę to sobie tylko jednym: głębokim, tradycyjnym, bezrefleksyjnym przywiązaniem części Kaszubów do wspólnoty Kościoła katolickiego, który w naszym kraju nie jest Kościołem powszechnym, lecz polsko-narodowym. Ta instytucja nie wspiera tożsamości kaszubskiej. To oczywiste. Episkopat nie wyraził zgody na tłumaczenie całej mszy świętej na język kaszubski. Także zgoda arcybiskupa archidiecezji gdańskiej z 1993 r. na liturgię słowa w języku kaszubskim nie zakłada podejmowania inicjatywy ze strony duchownych, a jedynie ich zgodę lub niezgodę na inicjatywę wiernych.

Kościół trzyma Kaszubów na postronku, wiedząc, jak bardzo jesteśmy, w większości, przywiązani do tej instytucji. Każdy ma prawo wierzyć. Jednakże Kościół nie ma prawa tego wykorzystywać dla realizacji celów swoich i pośrednio celów polityków prawicy. A tak się dzieje każdej niedzieli.

DR ARTUR JABŁOŃSKI,
UNIWERSYTET WARSZAWSKI,
BADACZ JĘZYKA I TOŻSAMOŚCI KASZUBÓW,
PREZES STOWARZYSZENIA PERSPEKTIVA KASZËBSKÔ

• • •

Po przeczytaniu reportażu pani Martyny Bundy o wystawie „Nasi chłopcy” trudno mi powstrzymać się od refleksji. Wystawa ta spełnia, moim zdaniem, słuszny i społecznie potrzebny cel, przybliżając społeczeństwu historię, w odróżnieniu od propagandy dyktowanej polityką historyczną. Polityka historyczna to obraz skrzywiony, nierzadko wręcz zafałszowany, dostosowany do politycznych potrzeb aktualnej władzy. Historia prawdziwa oparta jest na faktach, nie zawsze wygodnych czy przyjemnych. Wielu dzisiejszych młodych ludzi nie wie o tym, że niemiecki okupant zmuszał młodych mężczyzn zamieszkałych na terenach należących przed wojną do Polski, ale niewchodzących w skład Generalnej Guberni, do służby w Wehrmachcie. Podobnie dziś robi Putin, zmuszając Ukraińców zamieszkałych na terenach zajętych przez Rosję do służby w wojsku rosyjskim. (…) Społeczeństwa, które znają prawdziwą historię, stają się bardziej tolerancyjne. Wystawa „Nasi chłopcy” służy dobremu celowi.

DR INŻ. WITOLD LILIENTAL, ONTARIO, KANADA

• • •

Rozumiem, że w XIX w., gdy w okresie zaborów powstawała współczesna polska historiografia, nieprzypadkowo obrała ona sobie za cel „pokrzepienie serc” – tak jak cała reszta polskiej kultury. Chodziło o pokazywanie społeczeństwu, że jest narodem, który może być dumny ze swojej historii. Podobnie w krótkim, zaledwie dwudziestoletnim okresie międzywojennym po odzyskaniu niepodległości chciano umacniać postawy patriotyczne w obliczu wyzwań stojących przed nowo budowanym państwem polskim. Również powojenna Polska Ludowa musiała brać pod uwagę ograniczenia geopolityczne i ustrojowe w kreowaniu swojej polityki historycznej (czego nie chce dostrzegać cała masa polskich intelektualistów) i koncentrowała się na prostym przekazie patriotyzmu. Dlaczego natomiast w okresie „bezprzymiotnikowej demokracji” i „pełnej suwerenności” nasi decydenci także postanawiają uprawiać wyłącznie mitologię narodową?

Pamiętam, jak w okresie pierwszych koalicyjnych rządów PiS Polska odrzucała ideę prac nad wspólną, transnarodową wizją historii w Europie, wprost argumentując, że narody potrzebują swoich mitów. Stąd forsuje się wciąż wizję historii Polski według sienkiewiczowsko-matejkowskich wzorców, chociaż historycy wiedzą, że to zafałszowany i przez to szkodliwy obraz. (…)

Wrzawa wokół gdańskiej wystawy poza pogłębianiem narodowego podziału rozpowszechnia dodatkowo daleko idące uproszczenie, koncentrując się na dylemacie „zdrady” czy „przymusu”. Tworzy przy tym fałszywy obraz Polaków z Pomorza jako wyłącznie hitlerowskich żołnierzy. Otóż nie wszyscy podpisali volkslistę, choć to groziło daleko idącymi konsekwencjami! Nie wszyscy też podpisywali pod przymusem, część zrobiła to ze strachu, część dla korzyści. Były przypadki wpisywania się na listę ze złości na dwudziestoletnie doświadczenia z życia w Polsce niepodległej, która wcale nie okazała się zrealizowanym marzeniem z czasów zaborów.

Wygląda niestety także na to, że wciąż z premedytacją przemilcza się „Zbrodnię Pomorską” – fakt, że Niemcy od pierwszych dni wojny i okupacji wymordowali dziesiątki tysięcy Polaków w celu zastraszenia i pozbawienia naszej społeczności ich elit. (Zbrodnie te miały na Pomorzu o wiele większy zakres niż w innych regionach kraju). Już w PRL podręczniki ograniczały się do wspomnienia obozu koncentracyjnego w Stutthofie i „krwawej niedzieli w Bydgoszczy”. Nie wspominano o tysiącach rozstrzelanych w Piaśnicy (tu zamordowano 12–14 tys. osób, w powszechnie znanych podwarszawskich Palmirach – ok. 1700). (…) Historia niestety gra na emocjach, a nie opiera się na wiedzy i dlatego nie będzie nigdy „nauczycielką życia”. Wystawa w Gdańsku jest tego przykładem.

ZBIGNIEW KRUŻYŃSKI

Polityka 33.2025 (3527) z dnia 12.08.2025; Do i od Redakcji; s. 93
Reklama
Reklama