Przejdź do treści
Reklama
Reklama
O Polityce

50 lat temu. Zdarzyło się. Zaglądamy do archiwum „Polityki”

Numer 45. POLITYKI z 1975 r. Numer 45. POLITYKI z 1975 r. Archiwum Polityki
A dokładnie w numerze 45. z 1975 r., w cyklu „Muzyka łagodzi obyczaje” Jerzy Waldorff pisał o IX Konkursie Chopinowskim. Jak widać, konkurs ten zawsze budził niesamowite emocje, sportowe wręcz.

„Jeszcze się nie zdarzyło w blisko pięćdziesięcioletnich dziejach konkursów warszawskich, aby jeden laureat zgarnął wszystkie czołowe nagrody i wyróżnienia: Grand Prix i Złoty Medal oraz za najlepsze wykonanie mazurków, poloneza, sonaty – Krystian Zimerman.

Talent niespełna 19-letniego chłopca dominował i zarazem błyszczał ponad uzdolnieniami reszty międzynarodowych kandydatów. (…)

Finał zatem konkursu pełen niekwestionowanej glorii, aczkolwiek przebieg wymagałby odmiennego komentarza. Wiadomo, że opinia publiczna była z etapu na etap coraz bardziej wzburzona. Młodsi koledzy moi wrzeli. Ja mniej, gdyż wspominałem przeszłość. W hallu pierwszego piętra, w antrakcie koncertu laureatów przypominaliśmy sobie z Jarosławem Iwaszkiewiczem, jak to on w 1932 r., podczas II Konkursu Chopinowskiego, krzyczał na cale gardło „Precz z Wieniawskim!”, bo Adam Wieniawski był przewodniczącym jury, a posądzano go o diabelskie knowania. Ja zaś w 1937 r. ryczałem „Jury do kitu!”, gdyż byłem jednym z wielu, co uważali za ciężko pokrzywdzoną Japoneczkę Chieko Harę (…)

Można by rzec, iż społeczeństwo nasze zadziorne, lubi stawać okoniem także w muzyce. Na pociechę jednak dałoby się przytoczyć wypadek sprzed kilkunastu lat ze sławnego Konkursu im. Marguerite Long i Jacques Thibaud w Paryżu, kiedy pani Long na estradzie rzuciła się z pięściami na profesora Lazare Lévy, co widząc, krewkie audytorium rzuciło się bić jury, co widząc, jurorzy zaczęli zmykać przez kuchnię.

Nie zmienia to jednak i nie usprawiedliwia faktu, iż system skrutacyjny w Konkursie Chopinowskim w Warszawie prowadzi czasem do tego, że jurorzy sami stają zdumieni i niezadowoleni wobec wyników głosowania tajnego, za pomocą punktacji, której nie wolno zmienić, a która – obliczana mechanicznie – bywało, że ułamkiem punktu dawała przypadkowo pierwszeństwo jednemu młodemu kandydatowi przed drugim: nie zawsze bardziej zdolnemu!

W tym roku (…) doprowadziło to do zjawisk szczególnie drastycznych. Po drodze odrzucone zostały talenty oryginalne i warte popierania (…), zaś na ich miejsce przeceniono kandydatów tylko poprawnych (…).

Specyficznym problemem Konkursów Chopinowskich jest ich nie tyle publiczność, ile ta jej część, którą nazwałbym klientelą. Owi sportowo nastawieni „melomani” jawią się w Filharmonii Narodowej tylko raz na pięć lat, a zachowują jak na torze wyścigowym. (…) Ci właśnie (…) wpłynąć musieli na gwałtowne zachowanie się części młodzieży, która zła z powodu niedopuszczenia do finałów Hendricksona – odpowiedzialność za to przeniosła na przesadnie wysoko ocenioną przez jury i do finałów dopuszczoną postać z grupy Polaków. W rezultacie Bogu ducha winny muzyk anonimowymi pogróżkami w listach i przez telefon został po prostu zaszczuty: załamał się nerwowo i do finałowej rozgrywki nie przystąpił.

Tak zachowała się wszakże tylko nieliczna część młodzieży, judzona przez starych wyjadaczy hazardu. Resztę podziwiałem raczej za żarliwy stosunek do muzyki i trafność reakcji. Że były burzliwe?... Jednym z podstawowych uprawnień młodych jest przywilej szumienia, a z różnych możliwych rodzajów szumienie muzyczne cenię szczególnie wysoko. Dlatego i temu przyglądałem się z sympatią, gdy młodzież – niewpuszczona do gmachu Filharmonii na finały konkursu – zatarasowała wejście tak, że trzeba było początek koncertu opóźnić o pół godziny.

(…)

Czy młodzież, która szturmowała Filharmonię Narodową, wejdzie na stałe do jej audytorium? Wątpię. Czy powyższe uwagi przyczynią się choć trochę do ulepszenia mechanizmu przyszłych Konkursów Chopinowskich? Brak mi wiary”.

Polityka 45.2025 (3539) z dnia 04.11.2025; Do i od Redakcji; s. 93
Reklama
Reklama