Kultura na weekend. Odc. 191
Tomasz Makowiecki i bailando przez 11 lat. Co muzyk robi, kiedy nic się nie dzieje?
Jeśli ktoś zaczął słuchać muzyki dziesięć lat temu, mógł ostatnio pomyśleć, że ten Tomasz Makowiecki, którego nową muzykę słychać, to jakiś debiutant. Jeśli jednak ktoś ma dłuższy staż, wie, że tak nie jest. Były przecież Makowiecki Band, formacja No! No! No!, liczne występy na dużych scenach i festiwalach, nagrania solowe i w duetach z różnymi artystami. Tyle że poprzednia płyta Makowieckiego „Moizm” ukazała się aż 11 lat temu. Była wtedy zaskoczeniem – zwrotem elektronicznym. Jako goście specjalni pojawili się Józef Skrzek i Władysław Komendarek, autor zafascynował się syntezatorami – opowiada nawet o nocnym jam session u drugiego z gości.
Nowy album – „Bailando” – okazuje się elegancką, świetnie wyprodukowaną popową płytą. Rozmawiamy o tym, co się dzieje z artystą, kiedy się nic nie dzieje. Tomasz Makowiecki jest – jak sam mówi – szczęśliwym posiadaczem studia nagraniowego w Sopocie. Ucieka od odpowiedzialności za własne nagrania, pracując dla innych. Nawiązuje zupełnie nowe znajomości, ale też składa kolejne obietnice. – Skończyłem 40 lat, czas trochę przyspieszył, inaczej postrzegam niektóre rzeczy i wiem, że nie będę muzyki robił wiecznie, więc trochę się zepnę – mówi. Rozmawia Bartek Chaciński.
***
Cieszymy się, że słuchasz naszych podkastów. Powstają one również dzięki wsparciu naszych cyfrowych prenumeratorów. Aby w pełni skorzystać z możliwości słuchania i czytania tekstów naszych autorów z bieżących i archiwalnych numerów „Polityki” i wydań specjalnych, dołącz do grona prenumeratorów Polityka.pl.