Przez lata grali muzykę lekką i zarazem pełną odniesień do awangardy. Ich brzmienie, archaiczne i nowoczesne zarazem, retrofuturystyczne, wraca teraz dzięki serii wznowień. A oni sami powracają po 10 latach na scenę i zagrają koncert na tegorocznym Off Festivalu (o czym już na blogu wspominałem). Kolejny odcinek podcastu poświęciłem więc jednej grupie, wracając do wywiadu, jaki miałem okazję przeprowadzić z jej liderem 19 lat temu – wtedy oryginalnie wykorzystanego w piśmie „City Magazine”.
W jaki sposób doszło do waszego pierwszego spotkania z Laetitią?
Tim Gane: To było w 1989 roku. Grałem w Paryżu z grupą McCarthy, a Laetitia przyszła na koncert. Zwykle po koncertach rozmawialiśmy z ludźmi, wtedy była wśród nich i ona. Poznaliśmy, potem oprowadzała mnie po Paryżu. W marcu następnego roku przyjechała do mnie do Londynu, zamieszkaliśmy ze sobą i zostaliśmy parą.
Pierwszy był wasz związek czy zespół?
Miłość była pierwsza – zespół przyszedł później. Od początku chcieliśmy grać wspólnie. Zresztą, pod koniec kariery McCarthy Laetitia śpiewała jeszcze odrobinę z tym zespołem. Mieliśmy zaskakująco podobny gust, a założenie wspólnej grupy było dla nas czymś nieuniknionym.
Od początku proporcje między mężczyznami i kobietami w składzie były wyrównane. Jaki mogło to mieć wpływ na brzmienie zespołu?
Rzeczywiście, ostatnio przez ładnych kilka lat było 3 na 3 – trzy kobiety i trzech mężczyzn, niedawno odeszła Morgane Lhote. Taka mieszanka to było coś dobrego dla muzyki – zmieniała brzmienie, mogliśmy sobie pozwolić na coś, czego nie wypadało grać męskim kapelom.