Spektakl.
Przede wszystkim stalinowski proces polityczny nie miał na celu ustalenia prawdy. Miał natomiast ilustrować tezę polityczną. Na przykład taką, że odstępstwo od linii partii nieuchronnie prowadzi do zdrady, albo taką, że odrzucenie zasady o zaostrzaniu się walki klasowej w miarę sukcesów socjalizmu musi w konsekwencji nieść zaprzedanie się imperialistom. Przesłania były różne i zmieniały się w zależności od sytuacji. Ale każdy taki proces musiał mieć ów walor dydaktyczny. Dlatego też każdy był szeroko propagowany. Transmitowano go przez radio, stenogramy drukowano w prasie codziennej, wydawano w dużych nakładach w formie książek. No i oczywiście filmowano. Na salę sądową zapraszano przodowników pracy. Był to swoisty teatr, w którym wszyscy grali swoje role. I publiczność, i sędziowie, i prokuratorzy, i obrońcy, i świadkowie i również oskarżeni. Tylko milicjanci, oddzielający od siebie oskarżonych, byli rekwizytami tej sceny.
Zleceniodawcy.
Wszyscy aktorzy występujący w procesie politycznym musieli ze sobą współpracować. Na sali, wśród publiczności, siedzieli oficerowie śledczy – reżyserzy spektaklu. W każdej chwili, gdy coś przebiegało nie tak, jak przebiegać powinno, mogli gestem czy wysłaną sędziemu informacją na kartce, spektakl przerwać. Zdarzało się bowiem, że oskarżeni zapominali swej roli albo – co gorsza – wydawało im się, iż biorą udział w prawdziwym procesie i zaczynali odwoływać zeznania, skarżyć się na tortury w śledztwie. Przerwa, czasami parodniowa, czasami nawet krótsza, z reguły wystarczała, by usunąć te zakłócenia.
Poza salą pozostawali, ale bez przerwy byli na bieżąco informowani, zleceniodawcy – ci, którzy zamawiali proces polityczny, formułując ogólne założenia.