Na wyczerpanie.
Wojna, która wybuchła na przełomie lipca i sierpnia 1914 r., szybko okazała się konfliktem nowego typu. Równocześnie przestała być wyłącznie domeną wojskowych i polityków. Jej wynik miał się rozstrzygnąć zarówno na polach bitewnych, jak i w halach produkcyjnych, kopalniach, na polach uprawnych, w laboratoriach naukowych, redakcjach gazet czy szkolnych klasach, stanowiąc test dla sprawności całej machiny państwowej i wytrzymałości społeczeństwa. Jak ujął to celnie Erich Falkenhayn, od września 1914 r. szef pruskiego sztabu generalnego: „Jeśli wojny nie przegramy, to ją wygramy”. Przegrać miał ten, któremu jako pierwszemu skończą się zasoby ludzkie, finansowe i materiałowe. W takich warunkach zanikał podział na front i zaplecze, a sfera prywatna uległa daleko idącej redukcji. Państwa powoływały do życia nowe lub wzmacniały już istniejące organy kontrolne i regulacyjne. Odgórnie narzucano ceny maksymalne i reglamentowano szczególnie deficytowe i poszukiwane dobra.
Amunicja.
Z zapasów materiałowych najszybciej wyczerpywała się amunicja artyleryjska. Tylko podczas jednego dnia bitwy nad Marną zużyto jej tyle, ile podczas całej wojny niemiecko-francuskiej z lat 1870–71. Już jesienią 1914 r. armie walczące musiały wprowadzić dzienne limity jej użycia, z których dowódcy byli skrupulatnie rozliczani. Szybko należało zwiększyć jej produkcję. Ale nawet na początku 1915 r. część niemieckich zakładów tej branży (40 proc. znajdowało się w prywatnych rękach) wzdrygała się przed zwiększeniem mocy produkcyjnych, obawiając się, że wojna wkrótce się skończy, a poczynione inwestycje się nie zwrócą. Rozwiązaniem stawała się z czasem nacjonalizacja zakładów, oczywiście za odszkodowaniem. Amunicję można było także importować z państw neutralnych, głównie z USA. Pociski tej produkcji trafiały m.in. do luf rosyjskich dział.