Wojenna popkultura.
Podtrzymanie na duchu i wzmocnienie morale żołnierzy i cywilów było patriotycznym obowiązkiem, a jako że najlepiej służyła temu rozrywka, także dobrym interesem. Dodatkowym ułatwieniem była cenzura: zagraniczna konkurencja z dnia na dzień zniknęła. W sierpniu 1914 r. z niemieckich kin na gwałt wycofano dwa filmy pacyfistyczne, w tym jeden francuski („Wojna wojnie”). W tym czasie jedynie 15 proc. wyświetlanych w kraju filmów wyprodukowano w Niemczech. W wyniku odcięcia napływu wrażych produkcji liczba rodzimych przedsiębiorstw w branży wzrosła z 25 do 130. Rosjanie zostali odcięci od zachodnich produkcji z przyczyn technicznych – a dopiero potem politycznych.
Początkowo, gdy wydawało się, że wojna potrwa kilka tygodni, pozamykano teatry i kabarety – zresztą wielu wykonawców dostało powołanie na front. Wkrótce jednak biznes zwarł szeregi, a władza uznała, że rozrywka może odegrać znaczącą rolę w wojennym wysiłku. Dla British Gramophopne Company, jak dla wielu innych firm, wojna była przykrą niespodzianką: przeszło połowa brytyjskich płyt i gramofonów pochodziła z Niemiec. Wkrótce firma ogarnęła się i wypuściła serię patriotycznych marszów i pieśni. Okazało się jednak, że żołnierzy średnio to bawi: zdecydowanie woleli muzykę popularną (w owych czasach pod tym terminem rozumiano np. włoskiego tenora operowego Caruso). Podobno pewien angielski żołnierz zapytany, czy pragnie walczyć za imperium, odparł, że tak – mając na myśli Empire Music Hall w Hackney na północy Londynu. Gust żołnierzy oscylował między rozrywką a utworami sentymentalnymi, takimi jak „Daleka droga do Tipperary” oraz „Róże Pikardii” – piosenka o żołnierzu patrzącym na róże kwitnące na pobojowisku i myślącym o dziewczynie, której wspomnienie pozwala mu przetrwać koszmar wojny.