Byłe kolonie idą na wojnę.
W chwili przystąpienia Wielkiej Brytanii do wojny Australia była młodym dominium, zaledwie 13 lat wcześniej utworzonym z sześciu brytyjskich kolonii, podobnie jak Nowa Zelandia, która uzyskała ten status w 1907 r. Jednak poczucie więzi z imperium było na tyle silne, że obywatele obu krajów wychodzili na ulice, wciągali na maszty Union Jacka i śpiewali patriotyczne pieśni, a politycy deklarowali swoje poparcie do „ostatniego człowieka i ostatniego szylinga”. Przed punktami werbunkowymi ustawiały się kolejki ochotników. Początkowo przyjmowano mężczyzn w wieku od 19 do 38 lat. Starsi golili brody, żeby wyglądać odpowiednio młodo, młodsi kłamali, a osiemnastoletni Henry Kahan pojawił się z karteczką od mamy, że wyraża ona zgodę, żeby jej syn wziął udział w wojnie (i został przyjęty). Niektórzy pragnęli przygód, inni chcieli ocalić świat od barbarzyńskich Hunów, jeszcze inni po prostu szukali pracy, a armia płaciła pięć szylingów dziennie Nowozelandczykom i sześć szylingów Australijczykom.
Narodziny mitu.
Dowództwo brytyjskie potrzebowało żołnierzy na froncie europejskim, ale pierwsza bitwa połączonych sił australijsko-nowozelandzkich – Australian and New Zealand Army Corps (ANZAC) – rozegrała się na bronionym przez Turków półwyspie Gallipoli. Świeże oddziały dowiodły swojej wartości bojowej i tam narodził się mit ANZAC. W jego powstaniu ogromną rolę odegrali korespondenci wojenni oraz prasa i literatura popularna, która bardzo szybko podchwyciła obraz chłopców z buszu, których nic nie może powstrzymać. Wprawdzie okopy, bombardowania, karabiny maszynowe i gaz bojowy zmieniły oblicze wojny, ale ludzie nadal potrzebowali bohaterów.