Paradoksy rzezi.
Mówi się często, że I wojna światowa to ostatni konflikt, w którym zginęło więcej żołnierzy niż cywilów. To prawdziwe stwierdzenie, ale sugeruje słaby wpływ wojny na ludność cywilną. Tymczasem wojna totalna ślady musiała zostawiać też totalne. Nawet tam, gdzie nie dotarły walczące armie, wojna zawisła nad społeczeństwem, formując je. Jakież było zaskoczenie historyka Jaya Wintera, gdy odkrył, że po najkrwawszych w dziejach Imperium Brytyjskiego bojach (909 tys. zabitych i zaginionych) średnia długość życia klas niższych… wyraźnie wzrosła. Rzeź na polach Francji zdziesiątkowała brytyjskie elity (walkę za króla i ojczyznę w ochotniczej do 1916 r. armii traktowały jako obowiązek), odbierając tysiącom rodów naturalnych dziedziców ziemi. Co wraz ze spadkiem jej wartości i inflacją (zabiła czynsz dzierżawny) wiodło do największej rewolucji we własności ziemskiej od czasu reform Henryka VIII w końcu XVI w. Miliony gorzej żywionych, chorowitych, spracowanych brytyjskich proletariuszy nie przeszły sita komisji wojskowych lub wylądowały w służbach pozafrontowych, ratując życie. W kraju, w którym niemal zniknęło bezrobocie, rząd zamroził czynsze, a racjonowanie żywności pozwoliło niektórym wreszcie się najeść, poprawiło się zdrowie najuboższych. Masy rannych na froncie przyspieszyły rozwój aseptyki, a gdy jeszcze posłanych masowo do Francji lekarzy zastąpiły przy porodach bardziej empatyczne położne, spadła śmiertelność noworodków. Wreszcie, miliony zasiłków rodzinnych trafiły do opuszczonych przez mężczyzn kobiet. A te rzadziej wydawały na alkohol, lepiej żywiąc dzieci.