Słony rachunek do wystawienia.
Europa właśnie z trudem dochodziła do siebie po czterech latach pierwszej wojny światowej. Ofiary liczono w milionach zabitych i inwalidów, straty w dziesiątkach miliardów dolarów. Zamiast pokoju zapanował chaos: Rosja pogrążona była w rewolucji, Niemcy stały nad jej krawędzią, Austro-Węgry rozpadły się, w Europie Wschodniej ponad pół tuzina narodów przygotowywało się do walki o wytyczenie nowych granic albo już ze sobą walczyło. We Francji, Włoszech i Wielkiej Brytanii powszechne było przekonanie, że cena, jaką trzeba było zapłacić za zwycięstwo, była zbyt wysoka.
Przegrani mieli zapłacić tak słony rachunek, żeby na trwałe odechciało im się zbrojeń i agresji. Miał on pokryć szkody materialne poniesione przez zwycięzców, ale też zobowiązania, jakie zaciągnęli u szeregu narodów Europy Środkowej, którym naobiecywano wiele. Tymczasem i przegrani, i zwycięzcy wyszli z wojny nie tylko przerażeni jej niszczycielską siłą, ale i po uszy w długach. Jedynymi krajami, które dobrze wyszły na tej wojnie, były Stany Zjednoczone i Japonia. Ameryka, przed wojną kraj dla Europejczyków wciąż raczej egzotyczny, stała się światowym supermocarstwem, główną wierzycielką zbankrutowanej Europy i kandydatką na głównego rozjemcę w rokowaniach pokojowych. Tę ostatnią rolę zawdzięczała przede wszystkim jednemu człowiekowi – Woodrowowi Wilsonowi.
Prezydent Wilson był pierwszym amerykańskim przywódcą, w którym świat się zakochał, wierząc, że przynosi ze sobą zmianę. W grudniu 1918 r. jako pierwszy amerykański prezydent przybył do Europy, witany przez rozentuzjazmowane tłumy i podejrzliwych europejskich dyplomatów. To do niego pierwszego Niemcy zwrócili się z propozycją rozmów pokojowych, to on pierwszy uznał prawa Polaków i innych narodów Europy Wschodniej do niepodległości lub przynajmniej autonomii, to on głosił, że pokój nie powinien opierać się na prawie siły, lecz na tzw.