Austria: Marsz Radetzky’ego na balu
Na gruzach monarchii habsburskiej
Wzruszeni potomkowie wrogów.
To jeden z festiwali orkiestr dętych. Do Wiednia wiosną każdego roku przyjeżdżają dziesiątki zespołów muzycznych z wszystkich krajów związkowych, a oprócz nich jest też zawsze trochę kapel zagranicznych. Do stałych gości należy Fanfara dei bersaglieri – zespół włoskiej lekkiej piechoty, którego muzycy w szerokich kapeluszach z powiewającymi kogucimi piórkami dziarsko grają w marszowym biegu. Przyglądająca się im austriacka publika w ludowych strojach z entuzjazmem ich oklaskuje.
Nagle major każe grać austriacki hymn państwowy. W ratuszu zapada cisza. Nawet ci, którzy nie najlepiej czują się w podniosłych patriotycznych klimatach, nie potrafią ukryć poruszenia. Sto lat temu w bitwach nad rzekami Isonzo, Piawą i Tagliamento walczący przeciwko sobie Włosi i Austriacy masowo się wyrzynali. Tymczasem dzisiaj bersalierzy grają w Wiedniu „Kraju gór, kraju rzek” dla Austriaków, którym ze wzruszenia zaczynają się szklić oczy. Obrazek ten może posłużyć za koronny dowód, że ze skrwawionych pól bitewnych pierwszej wojny światowej do współczesnej, zjednoczonej Europy prowadził trudny, pełen zakrętów, ale ostatecznie najwłaściwszy szlak.
Jednak w toczącej się już od końca 2013 r. debacie znów roztrząsa się sprawę odpowiedzialności za wojnę. Osią tej dyskusji jest pytanie, kto naprawdę był mocodawcą Gawriły Principa i czy to przypadkiem nie Francja, Rosja i Serbia podjudziły młodych ludzi, którzy sprowokowali imperium Habsburgów. Dyskutuje się o kompetencjach sztabu generalnego, wstrzemięźliwości dyplomatów, osobowości następcy tronu księcia Franciszka Ferdynanda i „żołnierzach z II regimentu bośniackiego, którzy przelewali za nas krew nad Isonzo”.