Odwaga i przekupstwo. Pod Plassey w 1757 r. stanęły naprzeciw siebie armie Kompanii Wschodnioindyjskiej (wzmocnione jednym regularnym pułkiem brytyjskim) i nababa Bengalu. Korporacja wystawiła 3 tys. żołnierzy (1 tys. Brytyjczyków), a nabab 50 tys. Bengalski władca ruszył do bitwy jak na paradę, na słoniu, w pięknym palankinie, tyle tylko, że część jego armii nie zamierzała walczyć. Od tygodni gen. Clive pracował nad oficerami i rodziną nababa. Ok. 10 tys. żołnierzy bengalskich jednak zaatakowało i było bliskich zwycięstwa. Anglików uratowała artyleria, która najpierw odstrzeliła (w dosłownym sensie) głowę bengalskiego dowódcy prowadzącego atak, a następnie szybkim flankowym ogniem rozbiła kawalerię wroga. I wtedy rozpoczął się przewrót pałacowy, bengalska armia rozproszyła się, Anglicy rozpoczęli marsz ku podbojowi całych Indii.
Jedną salwą. W 1759 r. generał James Wolfe wydostał się na równinę pod francuską twierdzą Quebec, wspinając się po niebronionych klifach nad rzeką św. Wawrzyńca. Francuski dowódca, markiz de Montcalm, przyjął wyzwanie i wyprowadził swoją armię do bitwy z Anglikami. Dwie linie żołnierzy zbliżyły się do siebie na niewielką odległość (10–20 m) i oddały salwę. Idealna synchronizacja ognia regularnych jednostek Wolfe’a zmiotła Francuzów z pola w ciągu piętnastu minut (niektóre źródła mówią o półgodzinie). Dość nietypowo, obaj dowódcy armii polegli w tej bitwie. Quebec padł, a wraz z nim francuska obecność w Kanadzie.
Marsz śmierci. W 1759 r.