Jest sprawą dość oczywistą, że herr Hitler nie uzna się za pokonanego w powietrznej bitwie o Wielką Brytanię, jeśli nie zadamy mu ogromnych szkód. Jeśli po wszystkich swych przechwałkach, mrożących krew w żyłach pogróżkach i krzykliwych komunikatach rozgłaszanych na cały świat o stratach, jakie nam zadał, o wielkiej liczbie naszych samolotów, jakie zestrzelił, jak twierdzi, z minimalnymi stratami ze swej strony; jeśli po opowieściach o ogarniętych paniką Brytyjczykach, miażdżonych w swych norach i przeklinających plutokratyczny parlament, który sprowadził na nich taką niedolę – jeśli po tym wszystkim cały jego powietrzny szturm będzie musiał spokojnie wygasnąć, to reputacja führera i jego wiarogodność zostałyby poważnie nadwyrężone. Dlatego możemy mieć pewność, że będzie kontynuował ataki, dopóki starczy mu sił i dopóki nie zafrasuje się czymś innym, na przykład rosyjskim lotnictwem. (…)
Nieprzyjaciel ma oczywiście znacznie większą liczbę maszyn. Ale nasza nowa produkcja już w tej chwili, jak mnie poinformowano, wyraźnie przewyższa jego produkcję, a już wkrótce zacznie do nas napływać sprzęt amerykański. Faktem jest, co widzę w codziennych sprawozdaniach, że jeśli chodzi o bombowce i myśliwce, to nasz potencjał po wszystkich tych walkach jest większy niż kiedykolwiek. Jesteśmy przekonani, że bez końca możemy kontynuować walkę powietrzną, tak długo, jak zechce to wróg, a im dłużej ona trwa, tym szybciej będziemy osiągać najpierw równowagę, a później nawet przewagę w powietrzu, od której w dużej mierze zależy rozstrzygnięcie losów wojny.
Wdzięczność każdej rodziny na naszej Wyspie, w naszym imperium, a nawet na całym świecie, z wyjątkiem tych miejsc, gdzie mieszkają winni, należy się brytyjskim lotnikom, którzy niezrażeni przeciwnościami nieustannie podejmują wyzwania, narażają się na śmiertelne niebezpieczeństwo i dzięki swemu męstwu i poświęceniu odwracają losy wojny światowej.