Ulica Pełesza jest, ale i jej nie ma. Tak jak Stanisławowa.
Jest, bo zachowały się wszystkie domki i kamieniczki z przedwojennych lat, cały stary Stanisławów, tyle że w znacznie gorszym stanie. Po lewej stronie, idąc od ulicy Kamińskiego, ciągnął się wzdłuż chodnika rząd parterowych domków, starannie wybielonych, z firaneczkami i zasłonkami w oknach, żeby nikt nie zaglądał, bo były bardzo nisko położone. Za każdym z tych domków znajdował się ogródek z rabatkami kwiatów, krzakami agrestu i porzeczek, grządkami jarzyn, pomidorów. Dziś w tych oknach z rozsypującymi się drewnianymi ramami nie ma firanek i widać stojące na parapetach słoje z kiszonymi ogórkami lub gary z kwaśnym mlekiem. A zamiast ogródków raczej chaszcze.
Po prawej stronie ulicy Pełesza ciągnęły się natomiast piętrowe kamieniczki. Piękne, z balkonami, zbudowane w secesyjnym stylu kiedyś przed I wojną światową. Na ich tyłach były zaś nie ogródki, lecz podwórka. Dziś te kamienice prawie się rozsypują, bo chyba nigdy nie były remontowane. Ale ulicy Pełesza już nie ma nie tylko dlatego, że rozsypuje się ze starości, ale również dlatego, że dziś ta ulica nazywa się zupełnie inaczej – Hnatiuka.
A przecież Julian Pełesz, którego imieniem za II Rzeczpospolitej nazwano tę ulicę, choć miał matkę Polkę, to przecież był Rusinem. W tym duchu wychował go ojciec, który był diakonem we wsi Smerekowiec koło Gorlic, na Łemkowszczyźnie, i skierował syna na duchowną drogę. Julian Pełesz został wspaniałym i uczonym księdzem obrządku greckokatolickiego i całe życie poświęcił obronie Kościoła unickiego, a więc szukającego porozumienia między katolikami i prawosławnymi, czyli Polakami i Rusinami.