Uraz i ulga. „Znałem (…) mieszkańców Gdańska z dawnych kresów wschodnich Polski – notował w „Kartkach z dziennika” Stefan Chwin – którzy nosili w sercu prawdziwy uraz wygnania, tęsknili do utraconych miejsc urodzenia i nawet czasem głośno się odgrażali, że »Lwów i Wilno powinny być znowu nasze«, a równocześnie – tak, równocześnie – czuli wyraźną ulgę, że już nie muszą mieszkać tam, na kresach, w tym kotle raniących się narodów (…) i że, na szczęście, mogą spokojnie żyć w polskim Gdańsku”.
Na emigracji
Podwójnie wygnani. O utraconych Kresach inaczej pamiętano w kraju, inaczej na emigracji, zwłaszcza że wśród (po)wojennych migrantów nie brakowało Kresowian. Część stanowili uchodźcy z 1939 r., którzy tuż po wybuchu wojny przedostali się przez Rumunię, Węgry czy Litwę na Zachód. Największą grupę tworzyli deportowani w latach 1940–41, którzy w 1942 r. opuścili ZSRR wraz z armią polską i w olbrzymiej większości pozostali na emigracji. Stosunkowo niewielką część emigracji kresowej stanowili ci, którym udało się opuścić Polskę po 1945 r. W naturalny sposób składnikiem pamięci emigrantów były przede wszystkim deportacje z lat 1940–41, a nie przesiedlenia 1944–46. Mając mniejsze szanse na integrację z nowym otoczeniem niż niemieccy wypędzeni, tworzyli niezwykle zwarte, nieraz wręcz hermetyczne środowiska. Dla Kresowian emigracja była – jak pisał Rafał Habielski – „nie tylko formą protestu przeciw zmianom terytorialnym, ale również miejscem podwójnego wygnania, z ziem rodzinnych i z kraju ojczystego”.