Około północy z 3 na 4 listopada 1931 r. kpt. Mieczysław Lepecki, znany pisarz i podróżnik, a wówczas adiutant Józefa Piłsudskiego, zatelefonował do dawnego współpracownika Marszałka Artura Śliwińskiego, prosząc o rozmowę następnego dnia. Śliwiński się oczywiście zgodził. Okazało się, że tegoż dnia wczesnym popołudniem ma stawić się w mieszkaniu Marszałka w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych w Alejach Ujazdowskich.
Brednie czyniące ze mnie cudaka
Piłsudski poznał młodszego o 10 lat Śliwińskiego w początkach XX w. jako działacza Polskiej Partii Socjalistycznej, redaktora wydawanego od listopada 1906 r. dwutygodnika „Trybuna”. Po rozłamie w PPS w 1908 r. Śliwiński znalazł się, podobnie jak Piłsudski, w PPS-Frakcji Rewolucyjnej. Nie był utalentowanym politykiem i w niepodległej Polsce tylko na chwilę pojawił się na scenie politycznej, gdy Piłsudski powierzył mu w 1922 r. zadanie sformowania rządu. Był najkrócej urzędującym premierem. Jego gabinet ukonstytuował się 28 czerwca, a już 7 lipca został przez Sejm obalony. Ten epizod zniechęcił Artura Śliwińskiego do polityki. W 1926 r. objął dyrekcję teatrów m.st. Warszawy.
Wezwanie przez Piłsudskiego jesienią 1931 r. było dlań zaskoczeniem. Po przewrocie majowym, jak napisał, „widywał się z Marszałkiem przelotnie i zaledwie kilka razy miał sposobność z Nim rozmawiać i to prawie zawsze w obecności osób trzecich”. Piłsudski parokrotnie proponował mu stanowisko ministra oświaty, lecz Śliwiński konsekwentnie odmawiał.
Udając się do gmachu GISZ, przypuszczał, że ponownie będzie się musiał bronić przed niechcianym stanowiskiem. Okazało się, że cel wezwania był inny. Piłsudski zaproponował napisanie swej biografii, deklarując gotowość udzielenia szczegółowych relacji.