Było nas trzech. (…) Szliśmy do samolotu raźno i wesoło, jakbyśmy mieli odbyć najzwyczajniejszy lot pasażerski. Zimowy wieczór zapadał szybko nad Anglią po dniu już nieco mroźnym i wietrznym. (…) Spojrzałem na Kostka [Stanisław Kostek Krzymowski, „Kostek” – przyp. red.] i Janka [Czesław Raczkowski, „Orkan”, kurier Delegatury Rządu na Kraj – przyp. red.], którzy podchodzili do samolotu. Obaj byli spokojni. (…)
Weszliśmy do samolotu obładowani i ciężcy jak kloce. Kładziemy się na podłodze. (…) przychodzi do głowy dziwaczna myśl: uczono nas na wszystkich kursach skakać przez dziurę w dnie samolotu. A tu raptem, kiedy mamy za kilka godzin odbyć nasz właściwy, bojowy skok, okazuje się, że ten samolot nie ma dziury w podłodze. Po co więc nas uczono skakać przez dziurę? A przy skokach przez drzwiczki mogą się zdarzyć nieraz wypadki nieprzyjemne. Skoczek może zawadzić o płaty sterowe, umieszczone na ogonie samolotu. (…)
– Przekroczyliśmy granicę Polski – informuje pilot. (…)
– Action station!
Boże, co to? Jesteśmy nad morzem? Ale fatamorgana pierzcha w chwili, gdy słyszę: Go!
Kolega mój znika w drzwiczkach samolotu. Teraz pójdzie bagaż, a potem ja. (…) Wiem, żem się uśmiechnął wtedy szeroko, wiem, że jeszcze zdążyłem potężnym kuksańcem objawić Anglikowi swój dobry humor, potem zaś porwał mnie pęd straszliwy. Cholernie wysoko lecimy – stwierdziłem w duchu, aby po chwili nie wiedzieć o niczym i nie czuć niczego, prócz świstu powietrza w uszach, i o niczym nie myśleć, tylko o spadochronie. (…)
W tej chwili nastąpiło zetknięcie z ziemią.