Podróż z przesiadkami. David Lowenthal, cytując początkowe zdanie powieści L.P. Hartleya, pisał, że „przeszłość to obcy kraj”. By się tam dostać, trzeba odbyć swego rodzaju podróż, wykonać wysiłek intelektu, wyobraźni i empatii. Relacje z wypraw do owych dawnych krain z konieczności mają charakter konstrukcji – i tworzone są z perspektywy teraźniejszości, bieżących interesów i problemów. Nie tyle przedstawiają minioną rzeczywistość, ile raczej kształtują jej obraz w taki sposób, by można było zeń czerpać odpowiedzi na bieżące pytania. W przypadku trafiających w ręce polskich czytelników literackich narracji o osmańskiej przeszłości możemy mówić o podróży z wieloma przesiadkami: pomiędzy epokami, formacjami kulturowymi i językami, a i na tym nie koniec.
Współcześni tureccy pisarze, chcąc pisać o czasach osmańskich, nie mają łatwego zadania – tę warstwę dziejów, mimo że stosunkowo niedawną, oddziela od teraźniejszości szereg barier. Język, którym posługiwano się w imperium, wskutek przeprowadzonych w latach 20. i 30. XX w. reform alfabetu i gramatyki jest dziś niezrozumiały; pismo, którym zapisywano stare księgi, znają tylko nieliczni. Owo odcięcie i wyparcie przeszłości ma też głębszy wymiar – od momentu proklamacji republiki w 1923 r. w dominującym dyskursie, opartym w dużej mierze na nacjonalizmie, sułtańskie porządki były przedstawiane zazwyczaj jako przejaw pogłębiającej się degeneracji, która ostatecznie doprowadziła kraj do upadku. Taka narracja, charakterystyczna dla świeckich elit, przez długie dekady determinowała sposób postrzegania osmańszczyzny; w oficjalnym przekazie kosmopolityzm i heterogeniczność imperium prezentowano jako przykłady kulturowej słabości – przeciwstawiano im obraz silnego i spójnego państwa narodowego, jakim nowoczesna Turcja miała być w oczach kemalistowskich polityków.