Trupy, ekshumacje, straty demograficzne. Gdy w styczniu 1945 r. do Warszawy weszła Armia Czerwona, miasto było wymarłe, ruiny i popioły przykrywała cienka warstwa śniegu. Kondycja Polaków była nie lepsza. W czasie II wojny światowej przeżyli oni upadek własnego państwa, doświadczyli wojennego chaosu i dwóch okupacji, widzieli zagładę Żydów. Również sami zaznali motywowanej rasowo przemocy i okrucieństwa. Bez uświadomienia sobie, czym były te lata, nie można zrozumieć atmosfery powojnia.
W 1945 r. wszędzie, gdzie miały miejsce naloty dywanowe, gdzie toczyły się zacięte walki, walały się trupy ludzi i zwierząt. W kwietniu i maju na zwłokach pasły się wielkie jak nigdy dotąd muchy, których roje unosiły się nad pobojowiskami. Pierwszy polski prezydent Kołobrzegu Stefan Lipicki, z którego wspomnień wynika, że jeszcze wczesnym latem 1945 r. na ulicach miasta leżały niepochowane ciała, zapamiętał: „[S]tan sanitarny Kołobrzegu był okropny, ulice miasta pokryte rozlaną krwią, na których gnieździły się całe chmary much. W Ząbrowie pod Kołobrzegiem znalazłem magazyn z beczkami środków owadobójczych, proszkiem tym posypywaliśmy ulice, muchy zaczęły znikać – w końcu ich nie było, duża ulga. Drugą plagą były trupy, było wyjątkowo gorące lato i następował szybki rozkład ciał. Idąc ulicami trzeba było zatykać nos – tak silny był trupi odór”.
W maju 1945 r. Komenda Wojewódzka MO donosiła z Trzebnicy na Dolnym Śląsku: „Wiele trupów ludzkich, oraz innych zwierząt [tak w oryginale] leży nie zakopanych”. W Warszawie pojawiły się uzasadnione obawy o wybuch cholery.
Ekshumacje zabitych i pomordowanych odbywały się w całym kraju.