Ci wyjechali, ci przyjechali
Wspomnienia mieszkańców Kostrzyna nad Odrą
Wysiedleni
Inge Nielsen, z d. Sagischewski
Jeszcze przed końcem wojny (…) wróciliśmy do Kostrzyna koleją. (…) Wielu Kostrzynian przecież nie zastaliśmy. W mieście było może 200 ludzi, nie więcej. (…) Z moją dwa lata młodszą siostrą przemierzałyśmy gruzowisko, zatrzymując się przede wszystkim w miejscach, które znałyśmy przed ich zniszczeniem. Pełzałyśmy przez czarne, okopcone ruiny szukając czegoś zdatnego do jedzenia. Tak znalazłyśmy jeszcze u piekarza mąkę. (…) Potem podeszłyśmy do jasnego oficerskiego bloku przy Roonstraße [nieistniejąca] łączącej Plac Moltkego [Park Lwa] z Weinbergstraße [ul. Żeglarska]. Wyszła nam tam naprzeciw kobieta, która poradziła nam, byśmy nie wchodziły do tego bloku, bo leży tam pełno martwych żołnierzy. (…) Wkładaliśmy w ziemię łupy ziemniaków, by wyrosły tam znowu.
P. Wolf
Wypiekano chleb dla Rosjan i Polaków, czasami również dla ludności niemieckiej. Mieszkańcom Nowego Miasta przydzielano zboże z silosu przy moście odrzańskim, które mielono w Manschnow. Wielu przekopywało pogorzelisko magazynu prowiantowego na Starym Mieście, szukając konserw mięsnych i warzywnych, inni próbowali zdobyć coś w spustoszonych magazynach przy Heerstraße [ul. Sportowa]. Dobrze, że chociaż studnie dostarczały dostatecznej ilości wody. W całym Kostrzynie nie było żadnego lekarza i żadnych leków, na Nowym Mieście również żadnego mleka! Dzieci w wieku szkolnym – w starym budynku szkoły przy ul. Gorzowskiej funkcjonowała już czteroklasowa szkoła ludowa – planowo przeszukiwały gruzowiska wynajdując stare tekstylia i buty, które miały być zreperowane we wspólnotowych warsztatach.