Stalinizm zamknął Polskę tak skutecznie, że szansę na przekroczenie granicy, nawet do kraju socjalistycznego, miała tylko grupa najbardziej zaufanych. Pierwsze oznaki odwilży transgranicznej stały się widoczne w 1955 r., ale przełom nastąpił w 1956 r. Rodzina i znajomi za granicą, zarówno na Zachodzie, jak i dawnych Kresach, przestali być rysą na życiorysie. Odżywały międzynarodowe więzi rodzinne. Również władze – wzorujące się zresztą na ZSRR – uznały, że uchylenie granicznych furtek jest istotnym składnikiem tzw. demokratyzacji i przyczyni się zarówno do złagodzenia nastrojów, jak i ocieplenia wizerunku władz. Liczba wyjeżdżających rosła lawinowo, zwłaszcza odkąd w połowie 1956 r. zliberalizowano sposób przyznawania paszportów zagranicznych. O ile procedury przy wyjazdach na Zachód były uzależnione od urzędników polskich, z którymi można było jeszcze osiągnąć jakiś mniej lub bardziej formalny kompromis, to przy podaniach o paszport do ZSRR, stanowiących ogromną większość wniosków o wyjazd do krajów socjalistycznych (w 1956 r. 156 tys. ze 185 tys.; celem prawie wszystkich wyjazdów były Kresy), decydowali pracownicy sowieckich konsulatów. Od początku polskiej „rewolucji październikowej” byli oni mniej pochopni w wydawaniu zezwoleń, np. we Wrocławiu pozytywnie załatwiono w październiku 1956 r. ok. 1400 podań, ale w kolejce czekało ponad 30 tys. innych.
Jednak tysiące Polaków miało w 1956 r. okazję do odwiedzenia Kresów, najczęściej po raz pierwszy od kilkunastu lat. Jednym z nich był autor publikowanego poniżej raportu. Wiemy jedynie, że był mężczyzną, reszta należy do sfery przypuszczeń. Język, orientacja w realiach i topografii Wilna, wachlarz zainteresowań (od zaopatrzenia przez stosunki narodowościowe po przebudowę miasta) pozwalają doszukiwać się w nim starszego już, wykształconego inteligenta, pochodzącego z tej części Kresów.