Niepraktyczne elaboraty mobilizacyjne. Przemysł zbrojeniowy ze swej istoty jest budowany z myślą o wojnie. W przypadku II Rzeczpospolitej zasada ta była podwójnie prawdziwa: wojny toczone w pierwszych dwóch latach niepodległości wymusiły powstanie zbrojeniowych wytwórni, obawa przed kolejną wojenną konfrontacją skłaniała wojskowych do podtrzymywania ich egzystencji i dalszej rozbudowy. Jak wyjaśniał po latach jeden z inicjatorów tych przedsięwzięć gen. Aleksander Litwinowicz, „doszliśmy (...) do słusznego wniosku, że w czasie wojny można liczyć na pewno tylko na ten materiał, który jest zmagazynowany względnie wytworzony w kraju”.
W tej sytuacji nie może dziwić, iż polski przemysł zbrojeniowy do wojny był przygotowywany w zasadzie nieustannie. Przynajmniej tak mogło się zdawać. Rzeczywistość bowiem nierzadko odbiegała od teoretycznych założeń. „Faktycznie przygotowania (…) aparatu państwowego do zmobilizowania się nie istnieją, mobilizacja pieniężna nieprzemyślana, mobilizacja przemysłu i handlu na bezdrożu – prawie nie istnieje” – alarmował w styczniu 1935 r. zorientowany w zagadnieniu gen. Kordian Zamorski. Opracowywane rokrocznie przez dyrekcje zbrojeniowych wytwórni plany mobilizacyjne zawierały zestawienia wielkości produkcji, która – relatywnie niska w okresie pokoju – od momentu ogłoszenia mobilizacji miała stopniowo rosnąć, maksimum osiągając zazwyczaj po kilku miesiącach.
Treść tych dokumentów, mimo jej uzgodnienia z odpowiednimi komórkami Ministerstwa Spraw Wojskowych, nie miała najczęściej poważniejszej praktycznej wartości. Ich autorzy bardziej niż realnymi możliwościami kierowali się biurokratyczną rutyną i pragnieniem zadowolenia wojskowych zleceniodawców. Z braku wiedzy, umiejętności czy po prostu dla ułatwienia sobie pracy pomijali też wiele istotnych czynników.