„Poznałem, co to znaczy być pokonanym wodzem”
Cesarz – wódz naczelny
Wojna pierwsza: z Włochami. Już od najmłodszych lat przyszły cesarz fascynował się wojskiem. W wieku 20 miesięcy ćwiczył w pokoju dziadka krok defiladowy, a po ukończeniu trzeciego roku życia znał dystynkcje żołnierskie i mundury wielu pułków. W tych ostatnich, szytych na miarę, chodził od czwartego roku życia. W wieku 13 lat został tytularnym dowódcą 13. pułku dragonów.
Pierwszy raz znalazł się na froncie, gdy jako 18-latek został wysłany do Królestwa Lombardzko-Weneckiego w czasie Wiosny Ludów, aby obserwować poczynania wytrawnego dowódcy Josepha Radetzky’ego, który gromił wojska Piemontu. Feldmarszałek nie poświęcił plączącemu się przy sztabie arcyksięciu większej uwagi, ten zresztą szybko został odwołany do Wiednia.
Kochający manewry. Już jako cesarz intensywnie zajmował się sprawami wojska, poświęcając im wiele czasu. „Wszystko, co wojskowe, jest mi bliskie” – deklarował. Podczas pobytu w Wiedniu często jeździł do siedziby Ministerstwa Wojny. Od początku panowania odbywał podróże inspekcyjne i oglądał manewry organizowane w różnych prowincjach imperium. Gdy był jeszcze w pełni sił, te wyprawy trwały po kilka tygodni. Tak było np. w czerwcu 1855 r., gdy odwiedził Bukowinę i Galicję (na manewrach w Galicji był m.in. w latach 1880 i 1896 w Mościskach, w 1900 r. w Jaśle i w 1906 r. w Cieszynie), czy w styczniu 1862 r. podczas wizytacji garnizonów w północnych Włoszech. Później składał głównie wizyty jednodniowe, ale z nich nie rezygnował.
W ocenie monarchy manewry pełniły bardzo ważną funkcję – generalnej próby przed „morderczą wojną”. Z niechęcią odnosił się do ćwiczeń walk pozycyjnych (okopowych), gdyż wtedy – jak twierdził – „widać tylko klęskę, a nie widać manewrów”.