Maciej Janowski
13 grudnia 2016
Jedno cesarstwo, wiele narodów
„Wszystkie narodowości są równouprawnione”
Jak cesarstwo starało się rozwiązać problem wieloetniczności.
Wieża Babel. „Jeśli wam kiedyś wpadnie w ręce stary banknot austriacki, zdziwicie się, w ilu językach wypisano tam słowa »dziesięć koron«” – pisał historyk sztuki Ernst Gombrich w swojej historii świata. W dziewięciu. Podobnie było z państwowymi dokumentami, choć nie zawsze używano wszystkich języków z całego cesarstwa; czasem ograniczano się do tych używanych w danym regionie. Tak np. blankiet telegramu w Galicji na początku XX w.
Wieża Babel. „Jeśli wam kiedyś wpadnie w ręce stary banknot austriacki, zdziwicie się, w ilu językach wypisano tam słowa »dziesięć koron«” – pisał historyk sztuki Ernst Gombrich w swojej historii świata. W dziewięciu. Podobnie było z państwowymi dokumentami, choć nie zawsze używano wszystkich języków z całego cesarstwa; czasem ograniczano się do tych używanych w danym regionie. Tak np. blankiet telegramu w Galicji na początku XX w. był trójjęzyczny: wszystkie formułki (w rodzaju „adres nadawcy” itp.) były wypisane po niemiecku, polsku i ukraińsku. Przez wieki mieszkańcy monarchii habsburskiej mówili różnymi językami i dialektami. W ogromnej większości nie mieli jednak żadnego poczucia narodowego, a w wielu wypadkach języki nie miały ustalonej formy, nie bardzo więc było wiadomo, ile ich jest. (Znane żartobliwe powiedzenie głosi, że językiem nazywamy taki dialekt, który ma własną armię i marynarkę wojenną). W XIX w. jednak w całej Europie trwało zjawisko określane w podręcznikach jako odrodzenie czy też przebudzenie narodowe. (Określenie to nie jest zupełnie ścisłe, bo sugerowałoby, że już kiedyś jakieś narody istniały; jest jednak na tyle często używane, że wiadomo, o co chodzi). Rozwijały się ruchy nacjonalistyczne, postępowała kodyfikacja języków, ukazywały się słowniki, które często, choćby nie było w nich słowa o polityce, miały charakter radykalnych manifestów. Bo czymże innym była deklaracja, że – powiedzmy – ukraiński, słoweński czy czeski istnieją naprawdę, są odrębnymi, pełnoprawnymi językami nie gorszymi od niemieckiego? Idea równouprawnienia narodowości. W takiej atmosferze zrodziła się idea równouprawnienia narodowości. Zwróćmy uwagę: nie powszechna dziś zasada równouprawnienia poszczególnych obywateli bez względu na ich narodowość (religię, płeć, przekonania polityczne), ale narodowości jako kolektywów. Zdobyła ona popularność w czasie Wiosny Ludów, znalazła się nawet w projektowanych, niewprowadzonych w życie konstytucjach. Jednak rewolucja została stłumiona, młody i nadmiernie wówczas ambitny cesarz Franciszek Józef I wprowadził rządy absolutne i zasada poszła w niepamięć aż do lat 60., gdy nękana klęskami wojennymi i kryzysem finansowym monarchia zmuszona została wejść na drogę rządów konstytucyjnych. W grudniu 1867 r. parlament wiedeński uchwalił plik ustaw zwanych konstytucją grudniową. Miała ona obowiązywać tylko w zachodniej połowie monarchii, bo Węgry, na mocy zawartej w tym samym roku ugody, otrzymały status odrębny – o czym dalej. Częścią owej konstytucji była ustawa o prawach obywatelskich. Zawierała wszystkie standardowe gwarancje swobód, które w ówczesnej liberalnej Europie uchodziły za oczywistość (ustawa obowiązuje zresztą w Austrii, po licznych zmianach, do dziś dnia): wolność wyznania, zgromadzeń i stowarzyszeń, równość wobec prawa, tajemnicę korespondencji. Był jednak jeden paragraf, 19, który odbiegał od owego standardu: „Alle Volksstämme des Reiches sind gleichberechtigt”. Volksstämme tłumaczono na polski zwykle jako „plemiona ludu”, ale nie będzie nadużyciem interpretacyjnym wersja: „Wszystkie narodowości w państwie są równouprawnione”. Dylemat Niemców. Przyjęcie tej zasady odbyło się w ciekawych okolicznościach. Niemcy austriaccy (niemieckojęzyczni mieszkańcy tych ziem) nie chcieli oczywiście rezygnować ze swej uprzywilejowanej pozycji, nie mieli jednak większości w parlamencie. Aby ich uspokoić, dodano w paragrafie następny fragment, że nikt nie może być przymuszany do szkolnej nauki jakiegoś języka wbrew swojej woli. Ten zapis z pozoru chronił wszelkie mniejszości przed wynarodowieniem, ale przede wszystkim właśnie Niemców austriackich. Oni bowiem byli rozprzestrzenieni po ziemiach monarchii, a więc stosunkowo najbardziej narażeni na to, że w jakimś regionie znajdą się w mniejszości. Wydaje się, że niemieccy posłowie nie do końca zdawali sobie sprawę ze znaczenia zacytowanej wyżej formułki. Równouprawnienie narodowości oznaczało dla nich, że np. Słoweńcy mają być traktowani tak samo jak Rusini (Ukraińcy). Ale ponieważ Niemcy nie są „plemieniem ludu”, lecz narodem, to stoją ponad wszystkimi równouprawnionymi narodowościami i par. 19 ich nie dotyczy. (Podobnie próbowali uzasadniać galicyjscy konserwatyści dominację Polaków nad Ukraińcami w Galicji). Otóż okazało się, że dotyczy. W ciągu następnych dekad rozwój poczucia narodowego i pozycji politycznej narodów nieniemieckich w Austrii poczynił takie postępy, że coraz częściej par. 19 rozumiano jako odnoszący się do Niemców tak samo jak do wszystkich innych grup etnicznych. I kiedy niemieccy posłowie w 1884 r. domagali się wprowadzenia języka niemieckiego jako państwowego w Austrii, galicyjski polityk Stanisław Madeyski mógł im odpowiedzieć, wyrażając poglądy większości parlamentarnej, że „w Austrii (...) dla języka niemieckiego jako języka państwowego miejsca nie ma”. Czesi przed sądem. Powoli rosła faktyczna pozycja narodów i języków innych niż niemiecki. Jakie miało to konsekwencje? Wybitny austriacki historyk Gerald Stourzh w swojej klasycznej już dzisiaj książce („Die Gleichberechtigung der Nationalitäten in der Verfassung und Verwaltung Österreichs”) wykazał, że przemiany prowadziły do uznania poszczególnych narodowości za osoby prawne. Nie zostało to doprowadzone do końca, ale orzecznictwo sądów szło w tym kierunku. Coraz częściej bowiem traktowały one skargi wnoszone przez grupę jednostek albo jakąś instytucję kulturalną należącą do danej narodowości jak wniesione przez tę narodowość jako taką. Ta dość skomplikowana sytuacja wymagała sprawnego, niezależnego i powszechnie respektowanego systemu sądownictwa administracyjnego i konstytucyjnego – i system austriacki warunki te spełniał. Oto przykład: Czesi w Wiedniu, coraz liczniejsi w początku XX w., domagali się, aby ich dzieci w szkołach publicznych pobierały naukę w języku czeskim. Sprawa przeszła przez wszystkie instancje sądowe i w efekcie żądaniu odmówiono. Argumentowano, że zasada równouprawnienia narodowości nie oznacza, iż każdej narodowości przysługują te same prawa na całym terytorium austriackiej połowy monarchii; narodowość jest bowiem w pewien sposób przypisana do terytorium historycznie jej przysługującego i nowi migranci nie mogą domagać się tych samych praw na ziemiach, na które niedawno przybyli. W sprawie tej dwóch sędziów było Czechami i oni także głosowali („z ciężkim sercem”, jak napisał jeden z nich) za odrzuceniem czeskiej skargi, do której uwzględnienia – jak uważali – nie ma podstaw prawnych. Austria nie była krajem w pełni demokratycznym, ale w coraz większym stopniu była Rechtsstaat – państwem praworządnym. Socjalistyczny pomysł na narodowość. Narodowość rozumiano więc jako powiązaną w jakiś sposób z jej historycznym terytorium. Tymczasem na początku XX w. przywódcy austriackiego ruchu socjalistycznego (przede wszystkim Karl Renner i Otto Bauer) przedstawili projekt całkowitego oddzielenia tych pojęć. W swoim rozumowaniu odwoływali się do analogii między narodowością a wyznaniem religijnym. Równouprawnienie wyznań w nowoczesnym państwie liberalnym nie polega wszak na tym, że każdemu wyznaniu wykrawa się jedną prowincję, lecz że na terenie całego państwa można wyznawać swobodnie każdą religię, a wszystkie Kościoły mają osobowość prawną. Nowoczesne państwo – w odróżnieniu od np. państwa epoki kontrreformacji, kiedy monarchowie starali się przymusem narzucić religię panującą – odrzuca więc zasadę terytorialności religii i nadaje równe prawa wszystkim religiom na całym swoim terytorium. Tak samo powinno być z narodowościami. Każdy obywatel w spisie ludności powinien deklarować przynależność do jednej z narodowości, a następnie płacone przez niego podatki powinny być dzielone na dwie części. Jedna byłaby przekazywana na cele narodowe: szkolnictwo, działalność kulturalną i naukową w danym języku itp. Sumami tymi dysponowałby samorząd narodowy, wybierany przez wszystkich przedstawicieli danej narodowości i obejmujący swymi kompetencjami całe terytorium państwa. Druga część szłaby na tradycyjną administrację terytorialną, zajmującą się sprawami neutralnymi z punktu widzenia narodowego, a ważnymi dla wszystkich obywateli: drogami, mostami, ochroną zdrowia, bezpieczeństwem publicznym itp. W ten sposób państwo mogłoby połączyć administracyjną centralizację z autonomią narodowościową. Ten model określany jest zwykle jako autonomia personalna, w przeciwieństwie do terytorialnej. Cena kompromisu w krajach koronnych. Projekt nie został wprowadzony w życie, ale był obiektem dyskusji i niektóre z pomysłów usiłowano zrealizować na szczeblu lokalnym. Takie kompromisy narodowościowe na poziomie krajów koronnych zostały do chwili wybuchu I wojny światowej zawarte trzy: na Morawach w 1905 r., na Bukowinie w 1911 r. i w Galicji w 1914 r. Jednym z podstawowych elementów tych układów było rozgraniczenie między narodowościami, aby podczas wyborów większość nie przegłosowała mniejszości i aby ustalić proporcje podziału funduszy publicznych między instytucje obu (lub więcej) narodowości. W tym celu obywatele musieli zadeklarować swoją przynależność etniczną. Wielu historyków uważa, że ten ostatni warunek unicestwiał wszelki sens projektowanych kompromisów. Wymuszał bowiem jednoznaczną deklarację świadomości narodowej na ludziach, którzy częstokroć jej nie mieli i w ten sposób niechcący wprowadzał rywalizację narodowościową do regionów czy miejscowości, które jej przedtem nie znały. Nie wydaje się, aby pogląd ten był trafny. Wszelka aktywność polityczna sprzyja wzbudzaniu podziałów; wiemy, jak narastają emocje w czasie kampanii wyborczej. Nie jest to jednak argumentem przeciw instytucji wyborów. Podobnie fakt narastania poczucia tożsamości narodowej w wyniku wprowadzenia cenzusu narodowościowego jako części kompromisu politycznego nie jest argumentem przeciw zawieraniu takich kompromisów. Ocena pesymistyczna. Z jednej strony patrząc, można sądzić, że wszystkie te subtelne konstrukcje prawnicze zdały się na nic. Od lat 90. XIX w. monarchia wędrowała od kryzysu do kryzysu, parlament – paraliżowany przez obstrukcję posłów różnych narodowości – wielokrotnie nie był w stanie uchwalić budżetu, aż wreszcie sama monarchia wywołała wojnę światową, która zmiotła ją z powierzchni ziemi. Szowinizmy wyrastały ponad wszelką miarę, a nowoczesny antysemityzm, który w następnym pokoleniu miał przynieść zbrodnicze konsekwencje, najbujniej rozwijał się właśnie w Wiedniu. To prawda. Bardzo łatwo jest znaleźć przykłady konfliktów etnicznych, które utrudniały, jeśli nie uniemożliwiały, funkcjonowanie instytucji państwowych. W najpoczytniejszym dzienniku monarchii, wiedeńskiej „Neue Freie Pre
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.