Selfie w sari. Minister tekstyliów (w Indiach jest i takie ministerstwo), 41-letnia Smriti Irani, postanowiła w 2016 r. rozruszać zaśniedziałe kołowrotki włókiennictwa nad Gangesem i rozpoczęła kampanię społecznościową #IWearHandloom (#noszęręcznietkane). Zaczęła od zdjęcia w ciemnoniebieskim sari zrobionym przy drewnianym krośnie gdzieś w ubogim stanie Bihar. Na prośbę, by inni entuzjaści tradycyjnych tkanin też zrobili sobie w nich selfie, zareagowały aż 22 mln osób na Twitterze, a w ciągu pierwszej doby kampanię wzmiankowało blisko 6 mln użytkowników Facebooka. Wniosek? Ręczne tkactwo nie jest przeżytkiem, budzi podziw, który można przemienić w potężny trend. I spieniężyć.
Takie popisowe chwyty są przez indyjskich rządzących stosowane rzadko. Ale Irani przebija popularnością pozostałych członków rządu. Była finalistką konkursu Miss India, gwiazdą popularnego serialu „Teściowa także była kiedyś synową”, została aż pięciokrotnie uznana za najlepszą aktorkę telewizyjną nad Gangesem. Polityką zajmuje się od 14 lat. I ma plan, jak przywrócić do życia zagrożone wyginięciem indyjskie tkaniny.
Na ratunek tkaczom. W Indiach powstaje aż 95 proc. wszystkich tkanin tworzonych na świecie bez udziału maszyn. Ale tkacze khadi – materiałów powstających z uprawianej lokalnie, ręcznie przędzonej i tkanej bawełny, jedwabiu lub wełny – żyją w biedzie. I w przekonaniu, że ich sztuka umrze wraz z nimi. W kraju pracuje 4,3 mln tkaczy, korzystają z 2,3 mln krosien. Są to w większości mikroprzedsiębiorstwa. Jedno sari tka często cała rodzina, w której wiedza, wzornictwo i technologie wędrują między pokoleniami.