Z tyłu głowy nosimy cepeliowski obrazek chłopskiej pary przyodzianej w pstrokaty strój ludowy. On wesoły, krzepki, barczysty i pełen wigoru, ona rumiana, z blond warkoczami, o szerokich biodrach i obfitym biuście. To stereotyp zdrowego ciała narodu, ukuty najpierw przez XIX-wieczny nacjonalizm, a kultywowany potem w PRL. Obok niego funkcjonował jednak konterfekt ludu zdegenerowanego i w marnej kondycji psychofizycznej. Anglik George Burnett w początku XIX w. kreślił bezlitosny wizerunek polskiego chłopa: „Polski chłop jest niskiej postury i wygląda, jakby przedwcześnie przestał rosnąć. Ma małe, szare oczka, krótki nos, zazwyczaj nieco zadarty; włosy na ogół barwy zbliżonej do żółtej, choć czasami ciemniejsze; oblicze również żółtawe, jakby mocno opalone – co latem odpowiada stanowi faktycznemu. Sprawia wrażenie przygnębionego i otępiałego; chód ma ciężki i pozbawiony życia”.
Równie negatywny był osąd Burnetta na temat pań z ludu: „Kobiety wiejskie są na ogół bardzo niskie i krępe; twarze mają okrągłe, pełne i płaskie. Są wyjątkowo brudne i w ogóle niepociągające, stąd też trudno wyobrazić sobie większe brzydactwo w kobiecej postaci. Nigdy nie widziałem w młodych dziewczynach wiejskich – nawet czystych i schludnych – najmniejszego choćby cienia urody”.
Degradację fizyczną chłopów w jakimś stopniu uznać trzeba za fakt realny, wynikający z różnych przyczyn. Cesarz Józef II w zapiskach z podróży po Galicji (koniec XVIII w.) stwierdził, że chłopi wyglądają bardzo marnie i nie da się wyobrazić ich nędzy, złego stanu bydła i wielkiej biedy. Gdzie indziej zapisał, że ludzie są tak zajęci pańszczyzną, że na ich własnym polu zboże stoi jeszcze nieścięte. Takie opinie były wśród Austriaków dosyć powszechne, gubernator Galicji hrabia von Bergen pisał np.