Jak panowie szlachta naprawdę mieszkali
Od dworu do dworu, czyli szlacheckie domy
Niczym w ulu. Nie należy ulegać sugestiom kronikarzy szlacheckiej przeszłości, a tym bardziej malarzy przedstawiających modelowy dworek szlachecki. Biały prostokąt wśród kwietnych rabat, ganek na kolumienkach i wielki grzyb łamanego gontowego dachu – wszystko to pojawia się dopiero u schyłku Rzeczpospolitej. Przedtem dwór był niczym ul, do którego dodawano w miarę potrzeb kolejne komórki.
Szlachty było dużo, nawet bardzo dużo, ale i różnice wśród tej warstwy pozostawały ogromne. W teorii korzystała ona z tych samych praw i przywilejów. W praktyce – szlachcica, który musiał własnoręcznie, przy pomocy najbliższej rodziny i kilku służebnych chłopów uprawiać własną rolę, dzieliła przepaść od magnata posiadającego nieraz po kilkaset wsi i kilkadziesiąt miasteczek.
Dworki szlacheckie różniły się zatem zasadniczo od zamków magnackich. Ale przecież jedne i drugie nie zamykały swoich wrót przed gośćmi. W warunkach braku wielkich miast nieuchronny był tryumf kultury wiejskiej, rustykalnej. Przy małej liczbie wygodnych zajazdów i karczm, dwory i dworki musiały zastępować dzisiejsze hotele oraz restauracje.
Gościa, zwłaszcza gdy przybywał po ukończeniu prac polowych, witano z otwartymi ramionami. Czasu było wówczas w bród, a podejmowanie jadłem oraz napojem nie stanowiło problemu, skoro żywność czy alkohol produkowano we własnych dobrach. Stąd też historycy piszący o ksenofobii jako zjawisku, które rozwija się na skalę masową po wojnach z połowy XVII w., ze zdziwieniem odnotowują fakt, iż cudzoziemca przyjmowano w dworach i dworkach nie mniej serdecznie niż poprzednio. Nie cierpiąc przy tym obcych, przebywających na królewskim dworze.
Państwo sąsiedztw. Badacze mówią o Rzeczpospolitej XVI–XVIII w.