Dobrodziejstwo inwentarza. Dla oświeceniowców, pozytywistów, postępowców wszelkiej maści i szyderców jak Witold Gombrowicz, ta szlachecka ideologia XVII w. była irytującym anachronizmem. Głównym winowajcą bezwładu i upadku Rzeczpospolitej. Natomiast dla konserwatystów duch sarmacki to opoka swojskości niezafałszowanej przez cudzoziemszczyznę, matecznik polskiej tożsamości i patriotyzmu, dumy narodowej i poczucia wielkości.
W Europie natomiast kto nie musiał, ten mało o sarmatyzmie słyszał. Husarskie pióra, tureckie kontusze i węzły polskie na podgolonych szlacheckich głowach często są kojarzone z bufonadą, ciemnotą, pijaństwem, fatalnymi drogami, wyzyskiem chłopów, upadkiem miast oraz anarchią jako główną przyczyną upadku przednowoczesnej Rzeczpospolitej.
I tylko niektórzy – jak Norman Davies – wołają na puszczy, że ten obraz jest nazbyt przeczerniony, bo unia polsko-litewska miała podobną strukturę jak brytyjski Commonwealth, a polska kultura polityczna musiała być wystarczająco mocna, skoro – mając solidne podstawy renesansu, baroku, oświecenia i romantyzmu – przetrwała rozbiory i przetrzymała katastrofy cywilizacyjne XX w.
Kłopot polega na tym, że sarmacką ideologię trzeba brać z dobrodziejstwem inwentarza. Z jej grzechami i zasługami. I oceniać zarówno poprzez wiek XVII, jak i z dzisiejszej perspektywy. Co jest z tej tradycji – poza sienkiewiczowskim sentymentem – wciąż żywe, a co jedynie głuchym echem minionej potęgi Rzeczpospolitej, która w połowie XVII w. sięgała od Poznania po Smoleńsk i od Gdańska po Zadnieprze. Ale nie wyczuła zmieniającego się ducha czasu, przespała szansę na reformę i modernizację, nim jej nie zepchnęli z europejskiego boiska bardziej skutecznie i agresywnie grający sąsiedzi.