Janina Hryniewicz odprowadziła synów do powstania. Na ul. Boduena, w kwaterze Pierwszego Oddziału Szturmowego Korpusu Bezpieczeństwa AK, potwierdziła swoją zgodę porucznikowi „Nałęczowi”: „Wiem, że nie zdołam utrzymać ich w domu”. Na do widzenia jedynie szybkie przytulenie.
Przed Warszawą
W maju 2019 r. Bohdan „Chester” Hryniewicz, obywatel amerykański, przedsiębiorca, emerytowany inżynier budownictwa lądowego, przyjeżdża z Florydy w odwiedziny do córki w Londynie. Krząta się po typowo angielskim, szeregowym domku z ogródkiem. Jego życie od dzieciństwa było wielką podróżą. Kiedy kupili ze wspólnikami z firmy patent na system hydrauliczny – dzisiaj wykorzystywany między innymi w toaletach samolotów pasażerskich – promował i sprzedawał wynalazek po świecie. Mieszkał w Wilnie, na polskich wsiach, w Szczecinie, w Niemczech, w Anglii, Ameryce, Puerto Rico i Szwecji. W Warszawie niedługo – od wiosny 1943 r. do upadku powstania na jesieni 1944. Jednak Warszawa zamieszkała w nim już na zawsze – od 75 lat nie ma dnia, żeby nie powróciła w myślach.
Łącznik „Tarzan”, Andrzej Hryniewicz, starszy brat: o tym, że zginął, nie wolno było powiedzieć mamie, by jej nie martwić. Nosiłem kamień w sercu, mówi dziś Bohdan Hryniewicz, ale mama pewnie i tak wszystko wiedziała. Miała świetną intuicję, a przed powstaniem zabrała synów do wróżki na Wolę. Wykręcała się od przepowiedzenia przyszłości, twierdząc, że ostatnio widzi już tylko pożar i krew, pożar i krew. Wreszcie zdradziła: mama straci bliską osobę, a potem wyjedzie za wielką rzekę i nigdy nie wróci. Wszystko się sprawdziło.
W Warszawie – początek
Warszawę zastali w stanie niezłym – wspomina Hryniewicz – poobijaną walkami z września 1939 r.