Giszowiec i Nikiszowiec
Giszowiec i Nikiszowiec: miasta dla ludzi
Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Dzieje Śląska”, dostępnym od 7 sierpnia 2019 r. i w internetowym sklepie „Polityki”.
***
Czarny Ogród. Georg von Giesche był wizjonerem. Powołał do życia ród, który z początkiem XX w. zapragnął zawładnąć nowymi złożami węgla w janowskich lasach pod Katowicami. Jeśli węgiel – to kopalnia. Maleńka Morgenroth – Jutrzenka, dzieło mysłowickiego ordynata Aleksandra Mieroszewskiego, fedrowała już od 1826 r. Ponad pół wieku później, połączona z siecią rozrzuconych w okolicy siostrzanych górniczych obiektów, dała początek kopalni Giesche zarządzanej przez potężny górniczo-hutniczy koncern Georg von Giesches Erben – spadkobierców przedsiębiorczego Jerzego. W 1909 r. czarny podziemny skarb połączył z powierzchnią szyb Carmer. Sprowadzono nowoczesne maszyny, czekały nowe miejsca pracy – szukano więc ludzi, którzy podołaliby wyzwaniu. Jak ich tu ściągnąć? Co zrobić, żeby chcieli zostać?
Sprawę wziął w swoje ręce dyrektor koncernu Antoni Uthemann, wespół z Georgiem i Emilem Zillmannami z Charlottenburga. Przejrzeli architektoniczne nowinki i urzekła ich idea angielskiego urbanisty Ebenezera Howarda. Miasto Ogrodów – to jest to! Lasy Janowa musiały się trochę posunąć. Ale karczownicy zostawiali wielkie zielone enklawy. Miały zapewnić pracującym w podziemnych ciemnościach górnikom oddech przyrody. To był początek wielkiego pionierskiego przedsięwzięcia na skalę europejską. Osiedle dla robotników – przyjazne i bezpieczne. Miało kojarzyć się z zapachem domu ich dzieciństwa. I od 1907 r., w ciągu trzech lat wzdłuż uliczek odchodzących od centralnego placu rozsiadły się dwurodzinne domki zatopione w ogrodach. Ok. 600 górniczych rodzin zaczęło w nich nowe życie.
Każdy dom odrobinę inny – rytmem okien i drzwi, spadzistym łamaniem dachów, które otulają budynki na wzór górnośląskich chałup chłopskich. Sień dzieli wnętrze na dwie części. W kuchni befej (kredens) z szybkami i stół z białym obrusem, w drugiej izbie wielkie małżeńskie łoże z piernatami i pięknie zdobiona skrzynia pełna kobiecych skarbów – spódnic, kiecek, chust malowanych i lśniących paciorków. No i czerwone korale. Za szajbkami (zazdrostkami) w kuchennych oknach zakwita ogród z malwami, wyrastają małe gospodarskie pomieszczenia, chlewik, wygódka. Ogrody to serce Giszowca. Pachną, ale dopiero od pełnej wiosny. Wczesną – cała zawartość wygódki ląduje w grządkach, zamiast u obwoźnych szajsholoków. To dla dobra kwiatów.
Sztygar mieszka lepiej, nadsztygar jeszcze lepiej, a doktor niemal komfortowo – ma toaletę w domu i nie płaci za czynsz. Trzeba jednak uczciwie dodać, że doktor mieszka gorzej niż nadleśniczy.
W drugiej części domu – zwierzęta, najczęściej krówki. Przy stryszku – gołębie, które zawsze wracają. Jak górnik po szychcie, gdy ma szczęście. Zapasy kapusty i ziemniaków. „Czy tacy ludzie, którzy wolą mieszkać ze zwierzętami i kapustą, mogą mieć zdolność do kultury?” – pytał dziennik „Schlesische Zeitung”, gdy w latach 70. XX w. lokalne władze w ramach walki z reliktami kapitalizmu wcielały w życie projekt wyburzania części starych domów Giszowca i przeprowadzania mieszkańców do nowych bloków. Z kanalizacją, ogrzewaniem i łazienką. Większość nie chciała. W mieście ogrodów nie przesadza się starych drzew.
A tymczasem w górniczym miasteczku kultura kwitła w najlepsze. Teatr, harcerstwo, czytelnia, liczne koła sportowe, pole golfowe dla amerykańskich rodzin, przeflancowanych tu ze stanu Montana. W rynku karczma. W muszli koncertowej – miejskie chóry i artyści przyjezdni. W miasteczku – sklepy, masarnia, rzeźnia i lodziarnia. Także więzienie na 3 cele i dom noclegowy dla robotników z daleka. Bliska granica z Austrią, Węgrami i Rosją uprawnia urząd celny do pobierania stosownych opłat. Aparaty telefoniczne instalowane w budynkach użytku publicznego łączą się z centralą w szybie Carmer.
Kobiety w ulicznych piekarniokach wypiekają chleby, a w miejskiej pralni i w maglu piorą to, co jest do prania i maglowania. Nie chcą już być tak bardzo podległe swoim mężom. Kochają ich, szanują, czekają z niepokojem na ich powrót. Ale choć trochę chcą decydować o sobie. Toteż nierzadko w kuchni, pod śnieżnobiałą ściereczką wisi irygator, za sprawą którego w rodzinach pojawia się tylko siedmioro bajtli, a nie jedenastka czy więcej.
Czują swoją ważność – to dla nich i dla dzieci w miasteczku pojawia się łaźnia miejska z bieżącą ciepłą i zimną wodą. Dla nich kolejka zwana potocznie Balkanem kursuje w dniu wypłaty dodatkowo o godz. 8 rano, żeby mogły zainkasować górniczą pensję co do paska.
Ten czas przybliżyły filmowe obrazy Kazimierza Kutza, który był z tego świata. A Małgorzata Szejnert w swojej reporterskiej książce nazwała Giszowiec Czarnym Ogrodem. Dziś to południowo-wschodnia dzielnica Katowic, schowana w zieleni lasów, w odległości mniej więcej 6 km od centrum miasta.
Czerwone Miasteczko. Do Nikiszowca jest stąd o rzut kamieniem, już po chwili można stanąć na jego rynku. Na pierwszy rzut oka wydaje się uporządkowany i starannie przemyślany. Trzykondygnacyjne bloki z czerwonej cegły nie stoją samotnie, lecz łączą się architektonicznym pierścieniem poprzez nadwieszki przerzucone nad ulicami. W każdym z tych jedynych w swoim rodzaju familoków zadbana klatka schodowa i po 12 mieszkań, urządzonych podobnie jak w Giszowcu. Nic dziwnego – bliźniacze miasteczko zamieszkiwali przecież podobni ludzie. Dla uniknięcia monotonii budynki różnią się architektonicznymi akcentami – wnękami okien i drzwi, wykuszami, liczbą podcieni. Na frontowej ścianie budynku poczty zakwitły niespodzianie czerwone róże.
W podwórzach chlewiki, komórki, piekarnioki – i wysokie drzewa, które pamiętają dzień, kiedy miasto przyszło na świat – tuż po narodzinach Giszowca. Pierwszą łopatę pod budowę osiedla w pobliżu szybu Nikisch wbito w 1908 r., a wcielanie idei w czyn trwało 7 lat. Także pod okiem spółki Uthemann–Zillmannowie i koncernu Georg von Giesche Erben. Budowę kontynuowano w latach 1920–26 i ostatecznie znalazło tu swoje miejsce na ziemi ok. 1 tys. rodzin. Także tutaj przemyślana infrastruktura zaspokajała wszystkie potrzeby mieszkańców. Na miejscu działały ważne instytucje i sieć punktów usługowych. Mieszkanie tak blisko sąsiadów sprzyjało nawiązywaniu kontaktów, lokalnej solidarności i współdziałaniu w codziennych wyzwaniach. W karczmie lotem błyskawicy niosła się wieść, u kogo w sobotę będzie świniobicie. Skrzykiwał się cały Nikisz! Po uczcie każda rodzina dostawała węzełek pełen żymloków (bułczanek) i krupnioków (kaszanek), wiedząc, że w końcu i na nią przyjdzie czas bicia, świętowania i obdarowywania sąsiadów.
***
Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Dzieje Śląska”, dostępnym od 7 sierpnia 2019 r. i w internetowym sklepie „Polityki”.