Coś na kształt unii. Swego rodzaju podsumowanie relacji polsko-francuskich dokonało się u samego ich początku. Oto po wygaśnięciu w Rzeczpospolitej dynastii Jagiellonów naród szlachecki marzył o powtórzeniu udanego eksperymentu, jakim było obranie władcy Litwy na króla Polski. W drugiej połowie XVI w. potrzebował kolejnego sojusznika w wojnie z Moskwą, który potrafiłby równocześnie wzmocnić Polaków i Litwinów wobec coraz większych apetytów imperium Habsburgów. W tej strategii antyhabsburska Francja wydawała się idealnym wyborem. Do tego jej monarchowie utrzymywali dobre stosunki z Turcją. To dawało nadzieję na zabezpieczenie kresów Rzeczpospolitej przed najazdami tatarskimi i groźbą wojny z Imperium Osmańskim. Sejm elekcyjny po ponadmiesięcznych obradach odrzucił więc opcje związania się z Rosją (na polskiego króla kandydował osobiście Iwan Groźny), Szwecją czy Habsburgami i w połowie maja 1573 r. wskazał na Henryka Walezego, młodszego brata ówczesnego króla Francji.
Dalekowzrocznym sojuszem szlachta nacieszyła się całe 146 dni. Nowy monarcha zaprzysiągł co prawda pacta conventa i artykuły henrykowskie, ale zobowiązań nie wypełnił, bo gdy otrzymał wieści, iż jego brat jest umierający, potajemnie wyjechał do ojczyzny. Kiedy 13 lutego 1575 r. został koronowany w katedrze w Reims, Rzeczpospolita de facto znalazła się w unii personalnej z Francją. Ale nikt już nie upatrywał w tym widoków na przyszłość. Polska strona przekazała Walezjuszowi ultimatum, że ma wrócić najpóźniej 12 maja 1575 r. Gdy go nie wykonał, Sejm elekcyjny podjął uchwałę o „nieczekaniu na króla” z zamiarem wyboru nowego. Acz związek z Francją nie został brutalnie zerwany, ponieważ oficjalnej detronizacji Henryka Walezego nigdy nie ogłoszono.
Niespełniony sojusznik.