Zamach. Bomba, która wybuchła 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu, zabiła cztery osoby. Hitler został jedynie ogłuszony. Gdyby narada odbywała się w bunkrze, a nie letnim pawilonie, lub gdyby Claus von Stauffenberg włożył do teczki – jak zamierzał – podwójny ładunek wybuchowy, to Hitler na pewno by zginął. Co by to oznaczało?
Po pierwsze. Wojna w Europie skończyłaby się co najmniej pół roku wcześniej. Przeżyłoby ją kilkanaście milionów ludzi więcej. Niemal natychmiast wyłączone zostałyby komory gazowe i krematoria Oświęcimia. Nie doszłoby też do najcięższych bombardowań niemieckich miast przez aliantów. Nie byłoby też herostratesowego rozkazu Hitlera, by bronić się do upadłego i pozostawić w Niemczech spaloną ziemię.
Z polskiej perspektywy do bilansu trzeba dorzucić ocalenie Warszawy, gdyż nie byłoby rozkazu Hitlera, by ją planowo zniszczyć. Powstanie Warszawskie na pewno wybuchłoby, ale czy przed utworzeniem przez Stalina rządu PKWN w Lublinie? Powstanie przeszłoby pewnie w fazę przewlekłych negocjacji na zapleczu frontu, dopóki Armia Czerwona nie przerwałaby go prąc na Berlin. Czy wzmocniłoby to pozycję rządu londyńskiego i Delegatury wobec Stalina i aliantów zachodnich? Na pewno jeszcze bardziej skomplikowałoby to kwestię polską w Jałcie i Poczdamie. Czy doszłoby do powtórki 1920 r., to znaczy próby zajęcia Warszawy przez armię radziecką siłą? Niekoniecznie. Ale Stalin ani nie zwróciłby Polsce Wilna i Lwowa, ani nie nalegał na przyznanie Polsce Nysy Łużyckiej i Szczecina, o które na konferencjach pokojowych nie zabiegaliby zapewne ani Churchill i Roosevelt, ani ich następcy.
Nie wiadomo zresztą, jak by się dalej potoczyła wojna. Czy alianci zmieniliby uzgodnione ze Stalinem cele wojny: bezwarunkową kapitulację i okupację Niemiec?