Wiele artystek nie życzy sobie, by na ich twórczość patrzeć przez pryzmat kobiecego autorstwa. Wielu krytyków kwestionuje samą ideę podziału na sztukę męską i żeńską, skądinąd słusznie, gdyż rozróżnienie to brzmi absurdalnie. Kreatywność nie jest wszak produkowana w gonadach. Mimo to mówienie o sztuce kobiet ma sens, bo po pierwsze – w przeszłości płeć decydowała o drodze życiowej (edukacji, karierze), a nawet tematyce obrazów czy technice wykonania; po drugie – również współcześnie, w czasach deklarowanego równouprawnienia, wciąż potrafi – i to bardzo! – wpływać na sztukę.
Parnas dla panów
Na początek za przykład niech posłuży sytuacja w malarstwie. Póki było ono postrzegane jako wysoce wykwalifikowane rzemiosło, kobiety mogły zajmować się nim profesjonalnie: w zaciszu rodzinnych warsztatów lub w murach klasztornych. Gdy zostało uznane za przejaw geniuszu ludzkiego umysłu, przeszło do dziedziny typowo męskich aktywności, skąd niezwykle trudno było je potem wydostać.
W tym samym czasie panie z wyższych sfer dostały spo- łeczne przyzwolenie, by posługiwać się pędzlem bądź ołówkiem, byle nie na poważnie i nie za dobrze. W ramach tzw. edukacji salonowej szlachetnie urodzone dziewczęta uczono rysunku, a często również malarstwa. Ten rodzaj artystycznego szlifu miał podkreślać delikatność, wrażliwość i subtelność panny na wydaniu, pomóc jej znaleźć odpowiedniego męża i zapewnić sukces towarzyski. Również po ślubie część dam zwykła zabijać czas tworzeniem bardziej lub mniej udanych obrazków, które uprzejmie podziwiano w eleganckim towarzystwie, ale nie traktowano poważnie jako sztuki. Do dzieł, które wyszły spod ręki kobiet, przylgnęły w związku z tym na długo ety- kietki amatorszczyzny, panieńskiego dyletantyzmu, kiepskie- go poziomu itd.