Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Tygodnik Polityka

„Nawet kiedy śpię, śni mi się, że spadają bomby”. To już pięć lat wojny w Syrii

Jak jest w Syrii? Nie ma na to jednej odpowiedzi, wiele zależy od tego, gdzie się żyje, gdzie jeszcze daje się żyć.

Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie mnie znaleźć – mówi nienaganną angielszczyzną młody żołnierz, patrząc w oczy Thomasowi Webberowi na jednym z punktów kontrolnych w Damaszku. Wcześniej zagląda do bagażnika i pod podwozie, by sprawdzić, czy nie ma broni lub ładunków wybuchowych. Dzień jak co dzień w Damaszku, kilka dni przed symboliczną piątą rocznicą wojny.

Webber ma 71 lat i jak sam mówi, jest ostatnim Amerykaninem w mieście – poza oczywiście kilkoma takimi, których jedno z rodziców jest Syryjczykiem. Webber pochodzi z przedmieść Buffalo, jego matka była Polką spod Warszawy, ojciec Niemcem. Do dziś pamięta „babuszkę” i „czerninę”, o której opowiadała mu mama.

Miał 26 lat, gdy przyjechał do Syrii jako nauczyciel do Szkoły Amerykańskiej. Był 1975 r., sąsiedni Liban trawiła wojna domowa, a Syria jawiła się jako oaza spokoju. Zakochał się w kraju od pierwszego wejrzenia i został. Co więcej – pod wpływem dyskusji ze środowiskiem naukowym niedługo po przyjeździe przeszedł na islam. Tu już rok po przyjeździe się ożenił, ma dwóch synów – jeden jest profesorem angielskiego i mieszka w Arabii Saudyjskiej, drugi pracuje dla amerykańskiej firmy w Dubaju.

Thomas Webber przyznaje, że choć Syria to jego dom, codziennie rano sam sprawdza, czy nikt nie podłożył mu bomby w samochodzie. A samochodu używa tylko wtedy, kiedy musi. Najczęściej chodzi na pobliski bazar czy do sąsiadów na śniadanie. Mimo że sześć lat temu przeszedł na emeryturę i mógłby mieszkać w dowolnym miejscu na świecie, został tu i nadal uczy angielskiego – tym razem we francuskiej szkole. – Od września jestem piątym nauczycielem na tej posadzie – śmieje się.

Reklama