„Hitler Háchę wziął pod pachę, a ten Hácha z tej uciechy podarował Niemcom Czechy” – komentowała polska ulica po 15 marca 1939 r. upadek pomonachijskiej Republiki Czecho-Słowacji. Była to z pewnością interpretacja krzywdząca (pobrzmiewał w niej stereotyp tchórzliwego, uległego wobec Niemców Czecha), wyrażała jednak autentyczne zdziwienie, z jakim opinia publiczna nad Wisłą przyjęła bierność południowych sąsiadów wobec inwazji Wehrmachtu. Rzeczywistość była jednak znacznie bardziej skomplikowana, niż wyobrażali to sobie Polacy. Kurtuazja Hitlera przypominała w istocie uprzejmość kata wobec skazańca, który ma położyć głowę pod topór, zaś czechosłowacki prezydent mógł odczuwać w takich okolicznościach wszystko, ale z pewnością nie uciechę.
Niemiecki dyktator uznał, że sytuacja dojrzała do likwidacji czechosłowackiej państwowości w połowie lutego 1939 r. Pretekstu do inwazji miała mu dostarczyć wewnętrzna dekompozycja Republiki, na którą nie zamierzał, rzecz jasna, czekać z założonymi rękami. Głównym elementem jego planu było sprowokowanie secesji Słowacji. W tym celu Rzesza rozpoczęła intensywnie naciskać na tamtejszych autonomistów, aby jak najszybciej wypowiedzieli posłuszeństwo Pradze. Później rozkaz wywołania zamieszek otrzymali również przywódcy mniejszości niemieckiej, która pozostała po Monachium w granicach Republiki Czecho-Słowacji. Sprokurowane przez nich niepokoje okazały się jednak na tyle niemrawe, że niewiele mogła z nich wykrzesać nawet propaganda Goebbelsa.
Słowacy, na przemian zachęcani do ogłoszenia niepodległości i straszeni wydaniem ich kraju na łup Węgrom, dali się natomiast wciągnąć w niemiecką intrygę. Nie uszło to uwadze władz Republiki, które zorientowawszy się w podwójnej grze słowackich polityków, w nocy z 9 na 10 marca zdymisjonowały autonomiczny rząd księdza Jozefa Tisy.