Pozycja Tomasza Łubieńskiego w polskim piśmiennictwie jest szczególna, zawsze idzie swoim tropem i swoim stylem, już zwłaszcza w uprawianiu eseistyki historycznej. Choć przecież ma także dorobek poetycki, pisarski, dramaturgiczny, również translatorski. Ta pozycja jest szczególna, bo nigdy nie zabiegał o nagrody i zaszczyty, a jak już się jakaś trafiała, to wybrzydzał – nie przyjął w 2016 r. medalu Gloria Artis z rąk ministra Glińskiego. Dodać trzeba, że i aktywności oraz namiętności życia miał Łubieński zawsze liczne – taternik, narciarz, tenisista, podróżnik i chyba niespełniony tancerz.
Na pewno spełnia się jako myśliciel i eseista historyczny, przy czym wszelkie liczne podróże w przeszłość zawsze są jakoś powiązane z opowieściami o teraźniejszości, są nieustanną rozmową o sensach historii, o jej wielowymiarowości i jakże często o niejednoznaczności. Lubi Łubieński drażnić, nakłuwać balony, ośmieszać tromtadrację i politykę historyczną, a przede wszystkim zachęcać do empatii i odkrywania tajemnic przeszłości, zakrytych hipokryzją, łatwością generalizowania czy po prostu głupotą.
Zaczęło się jeszcze w 1976 r., gdy ukazała się niewielka książka Tomasza Łubieńskiego „Bić się czy nie bić?” o polskich powstaniach. Bez wielkiej przesady wkrótce uznana za jedną z „formacyjnych” dla polskiego inteligenta – obok książek Adama Zagajewskiego i Juliana Kornhausera, Bohdana Cywińskiego, Marcina Króla i Wojciecha Karpińskiego czy Władysława Terleckiego – lektur epoki Gierka. Epoki, która kończyła się wyłonieniem Solidarności – ruchu i idei, w których bez trudu można było odnaleźć tytułowe pytanie książki Łubieńskiego.
I tak do dzisiaj, zanim wydał najświeższą, tę swoją „Wojnę według Karskiego”, zdążył w wielu tekstach i wypowiedziach krytycznie wypowiedzieć się o II RP, a już zwłaszcza o latach 30.