Jeszcze słynny obrońca Chartumu gen. Charles Gordon nie mógł obejść się bez swojej B&S, czyli brandy and soda – był to ulubiony trunek wyższych klas brytyjskich. Ale jest raczej pewne, że gdyby odsiecz do Chartumu dotarła na czas i Gordon nie zginął w 1885 r. z rąk bojowników Mahdiego, to na stare lata siadywałby przy kominku ze szklanką whisky. Gordon to wszak szkockie nazwisko.
Właśnie w ciągu XIX w. whisky uzyskała status alkoholu uznanego przez państwo i dostępnego w handlu. Droga, jaką przebyła z wyżyn Szkocji do sklepów, była kręta i wyboista. Na dobre zaczęła się w XVII w., gdy nałożono pierwszą akcyzę na ten trunek. Kolejne dwa stulecia to głównie – jak pisze brytyjska historyczka Fiona MacDonald – historia ostrej i często krwawej walki między producentami a urzędnikami podatkowymi.
Picie jako patriotyzm
Choć whisky kojarzy się głównie ze Szkocją, nikt nie wie, kto ją wymyślił. Umiejętność destylacji zacieru zbożowego musiała na Wyspy zawędrować, zapewne przez pośredników, z Bliskiego Wschodu. Pierwsze wzmianki o whisky pochodzą z Irlandii z XII w. Tam właśnie aqua vitae, czyli woda życia, była produkowana przez mnichów, raczej na potrzeby medycyny. Szkoci natomiast rzeczywiście pierwsi zaczęli trunek ten traktować jako środek socjalizacji i źródło radości – w języku gaelickim woda życia to uisge beatha, co wymawia się uszki-bau. Ostateczne z uisge zrobiło się whisky, choć jeszcze w tekstach z XIX w. można spotkać pisownię usky.
Właśnie z ksiąg rachunkowych szkockiego dworu wiadomo, że zamawiał on pod koniec XV w. u benedyktynów whisky w ilościach przekraczających potrzeby medyczne. Kolejne stulecie to jednak czas reformacji i kłopotów zgromadzeń zakonnych na Wyspach – wraz z nimi zniknęły dawne receptury.