Tekst jest częścią artykułu „Szacuneczek”, opublikowanego w tygodniku POLITYKA w grudniu 2001 r.
Podobnie jak w polszczyźnie wiele zwrotów zanikło, ale odświeżone mogą mieć efektowny aromat, z którym jednak nie należy przesadzać. Mówiąc dziś gnädige Frau (łaskawa pani) nie zarobi się punktów w widowiskach telewizyjnych, w których uczestnicy są sprowadzeni do tabliczek z imionami, ale można nieźle wypaść, gdy w prywatnym kręgu elegancję, z całowaniem rąk lub bez, łączy się z pewną autoironią.
Nie należy jednak ze słownikową elegancją przesadzać. Za zwrot liebes Fräulein można czasami zebrać bardzo niechętne uwagi w rodzaju: „a ty co, kochany chłoptaś?!” (liebes Herrlein). I to niekoniecznie od feministek. Wyemancypowane Niemki poczytują sobie za powód do dumy fakt, że są kobietami właśnie, a nie panienkami. U nas zresztą bywa podobnie.
Emancypacja – pod wpływem feminizmu – pogwałciła już nieco niemiecką ortografię. W prasie zielono-różowej czy zielono-czerwonej można niekiedy spotkać słowny nowotwór BuergerInnen (obywatele i obywatelki skontaminowani w jeden koedukacyjny dziwoląg). Pominięcie żeńskiej formy każdego rzeczownika funkcyjnego, np. dyrektorki i dyrektorzy (pisane jako DirektorInnen), jest dowodem męskiego szowinizmu.
Z grzecznością w ogóle należy uważać, by nie wpaść niechcący w radziecką formę Wy. Bywa, że pilny uczeń myli formę grzecznościową Ihr (Pański) z Ihr (Wy) i w następnym zwrocie przechodzi na pisane z dużej litery Euch(Wam), biedak nie wie, że popełnia kontrabandę w enerdowskim wydaniu, ponieważ grzecznie jest tylko Sie (Pan, Pani, Państwo) i Ihnen (Panu, Pani, Państwu). To wszystko niby jest w podręcznikach, ale w praktycznym mówieniu bywa różnie.