– Rasowy maszer to człowiek, który uwierzył w siłę czterech łap. A rasowy syberian husky to jest Ferrari, formuła I wśród psów Północy biegających w zaprzęgach – mówi Wojciech Kozik, mistrz Polski. Jego husky są kolorowe: białe, srebrzystoszare, czarne, z oczami brązowymi jak miód spadziowy lub niebieskimi jak niezapominajki. Zaprzęg to sześć rozmerdanych ogonów, dwanaście czujnych źrenic, dwadzieścia cztery łapy, które aż się rwą do biegania. – Potrafiłyby się zabiegać na śmierć, byle dotrzeć do celu – mówi Kozik. Zdarzało się, że niedoświadczonym psom pękało z wysiłku serce, jeśli człowiek nie powstrzymał ich w biegu.
Psy ras północnych: husky, malamuty, samojedy – wielkie łagodne szpice, puszyste i śnieżnobiałe, psy grenlandzkie mają bieganie we krwi, w genach. Na dalekiej Północy, u Czukczów, Eskimosów, Samojedów ciągnęły wyładowane sanie na kilkudziesięciokilometrowych dystansach. Jadły niewiele, pracowały jak zgrana drużyna, człowiek by bez nich nie przetrwał. U Czukczów zaprzęgi 20 psów potrafiły pokonać 120 km w sześć godzin.
Jak sprinter
Kozik mieszkał w bloku i pracował na państwowym, kiedy pokochał husky i wyścigi. A że sąsiedzi nie polubili psiego śpiewania (husky w języku plemion północnych znaczy ochrypły, te psy nie szczekają, lecz wyją, śpiewają, jak mówią miłośnicy rasy), porzucił blokowisko i przeniósł się z psiarnią oraz rodziną za miasto. Zajął się hodowlą. Sformował zaprzęg, potem drugi, żeby psy miały to, co kochają: bieganie w wyścigach. W Polsce ten sport zaczęto uprawiać zaledwie dziewięć lat temu. Na pierwszych zawodach w Pomiechówku wystartowało kilka załóg w najprostszej konkurencji – skandynawce: jeden człowiek i jeden pies.