Zdecydowanie nie pali się Włodzimierz Cimoszewicz. „W ogóle nie chcę być kandydatem, a już zwłaszcza kandydatem SLD” – ogłosił właśnie, mimo że od kilku tygodni w prezydenckich rankingach sytuował się bardzo wysoko. Czasem wygrywał nawet z Donaldem Tuskiem, a prezydenta Lecha Kaczyńskiego spychał na pozycję przegranego już w pierwszej turze.
W PiS oficjalnie obowiązuje wersja: naszym kandydatem i najlepszym prezydentem jest Lech Kaczyński, ale po cichu zaczyna się mówić o niewybieralności urzędującego prezydenta i szukaniu kandydata zapasowego. Któż jednak miałby nim być? Zbigniew Ziobro, który odniósł wprawdzie dość spektakularny sukces w wyborach do PE, dzięki poparciu zdobytemu na prowincji w dużym okręgu, ale już nie w Krakowie? O wygranej w coraz większym stopniu decydują właśnie duże miasta, o czym PiS przekonało się w wyborach zarówno do parlamentu krajowego, jak i europejskiego.
Czy ma nim być Jarosław Kaczyński, w przyspieszonym tempie tracący kontakt z rzeczywistością, mający największy elektorat negatywny i na dodatek złączony wyjątkową, bliźniaczą więzią z urzędującym prezydentem? Więzią, która czyni go ślepym na sondaże, oceny działalności brata, a także coraz bardziej widoczne zmęczenie prezydenta pełnioną funkcją, która jak mu nie leżała, tak nie leży. Ale wiara w zwycięstwo wciąż się tli, bo już wzięło się media publiczne, do których PiS przywiązuje znaczenie nadzwyczajne, będzie komisja śledcza, pozornie w sprawie afery hazardowej, faktycznie antytuskowa. PiS wyjątkowo na nią liczy, skoro zaplanowało jej prace dokładnie do 13 października przyszłego roku, a więc do zakończenia drugiej tury wyborów, co jest w polityce szczerością niezwykłą. Zapewne coś jeszcze w zanadrzu ma Mariusz Kamiński.
PiS gromadzi więc arsenał, posługiwanie się którym wychodzi mu najlepiej – służby specjalne, przecieki, pomówienia, niedomówienia, podejrzenia.