Poprzednicy mieli wszak swoją IV RP. I choć ją solidnie spartaczyli, a nawet ośmieszyli, to jednak wiedzieli, czego chcieli. Czy dziś wiemy, czego chce premier Tusk? W większości przypadków odpowiedź brzmi, że nie wiemy. Wynika to częściowo z niewiedzy i bezkrytycznego poddania się opozycyjnym sloganom, a częściowo z zawiedzionych oczekiwań (głównie środowisk opiniotwórczych czy przedsiębiorców liczących na rozkwit liberalizmu). Częściowo zaś z tego po prostu powodu, że każdej ekipie trzeba równo „przykładać”. Bo rząd jest od tego, aby go krytykować. Czego więc chce premier, który niewątpliwie narzuca ton swojej ekipie, jest jej niekwestionowanym szefem?
Przede wszystkim chce innej niż poprzednicy polityki. Spokojnej, bardzo normalnej, czasem nawet nie zauważanej przez obywateli. To zresztą była najdobitniej wyrażana przedwyborcza obietnica Platformy, a także PSL. I ona akurat, niezależnie od pojawiających się konfliktów, prowokowanych w większości nie przez rząd, jest konsekwentnie spełniania. W tym sensie, w sposobie uprawiania polityki, PO jest antyPiS–em, mimo, że często zarzuca się jej, że jest tylko PiS – em w wersji soft. W tym momencie przywołuje się najczęściej brak rozliczenia przeszłości i pozostawienie sporego pola zaminowanego przez poprzedników: skrajnie upolitycznioną prokuraturę, nierozwiązany problem mediów publicznych, IPN trwający w starym kształcie i pod starym kierownictwem, wreszcie CBA, w którym zmian dokonano pod wpływem tak zwanej afery hazardowej, a więc w sytuacji wymuszonej przez okoliczności.
Działania i zaniechania
Rzeczywiście - rząd Donalda Tuska nie popisywał się rozliczaniem poprzedników, nie powoływano specjalnych komisji. Nawet zmiany kadrowe, choćby w prokuraturze, gdzie spodziewano się silnego wymiatania, były ograniczone.