Chodzi o zamieszczenie w wydanym przez Instytut zbiorze „Marzec 1968 w dokumentach MSW” nieprawdziwego stwierdzenia, jakoby ojciec wybitnego działacza antykomunistycznej opozycji został w II RP skazany za szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego. Ozjasz Szechter był tymczasem wówczas sądzony (i więziony) z powodu przynależności do partii komunistycznej.
Michnik wytoczył Instytutowi proces za naruszenie godności ojca i prawa do szanowania jego pamięci. Równocześnie było jasne, że chodziło o uderzenie w samego Michnika. Fałszywa informacja o przeszłości Ozjasza Szechtera miała być skazą na jednoznacznie pozytywnym wizerunku Michnika, jaki musiał powstać u czytających esbeckie archiwa z Marca’ 68.
IPN bronił się – jak ma ostatnio w zwyczaju – argumentami formalistycznymi. Warszawski sąd apelacyjny wytknął mu jednak nierzetelność, co dla instytucji mającej zajmować się m.in. badaniami naukowymi, jest zarzutem najdotkliwszym z możliwych.
Ale dla prezesa Janusza Kurtyki, który ma firmować przeprosiny, oraz jego bliskiego współpracownika, wiceszefa biura lustracyjnego Piotra Gontarczyka, który był redaktorem nierzetelnej publikacji, jeszcze bardziej dotkliwy jest zapewne polityczny wymiar werdyktu. Ekipa zawiadująca obecnie IPN-em z dystansem traktuje te kręgi opozycji w PRL, których symbolem jest m.in. Michnik. Nie kryje też odrazy wobec podejścia Michnika do ojczystej historii, stosunku do lustracji, a także sympatii i antypatii partyjnych.
Co jednak może najważniejsze: proces Michnik vs. IPN dowiódł kolejny raz, jak instrumentalnie Instytut traktuje swoją pracę – oraz narodowe dzieje. Zgodnie z własną wizją przeszłości oraz politycznym zapotrzebowaniem żongluje faktami i ocenami. Najboleśniej odczuwają to oskarżani przez Instytut o współpracę z PRL-owską bezpieką.