Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pandemonium

Medialny szum wokół grypy

Zestawy do badania obecności wirusa A/H1N1 Zestawy do badania obecności wirusa A/H1N1 Daniel Adamski / Agencja Gazeta
Epidemia, pandemia czy co jeszcze? Trudno się z tą grypą uporać i medycznie, i rozumowo. Więc wszędzie tej grypy pełno.
Ostrzeżenia przed grypą w jednym z warszawskich szpitaliFilip Klimaszewski/Agencja Gazeta Ostrzeżenia przed grypą w jednym z warszawskich szpitali

Pierwsza grypę pokazała telewizja. Grypa miała twarz zasłoniętą maseczką, przez co stawała się tym bardziej groźna. No i była obca, to znaczy cudzoziemska. Jak tylko studiująca w Polsce Natasza zobaczyła tę grypę, zaraz zadzwoniła do matki, która mieszka na Ukrainie. Matka się zdziwiła, bo grypy nie widziała. Ludzie maseczek żadnych nie nosili. Na bazarek mięso chodzili kupować. A tam sprzedawca słonecznik łupie, pestkami pluje i handel idzie. Natasza tą grypą jednak bardzo się martwiła. W dodatku to, co dwa tygodnie wcześniej razem z mężem oglądali z Ukrainy, wkrótce zobaczyli w polskich dekoracjach. Znajomy dziennikarz zdradził im w zaufaniu, że jest pierwszy zmarły – w szpitalu w Pucku. 37-letni emerytowany policjant, który jeszcze 7 listopada zaledwie gorączkował i kaszlał, sześć dni później już nie żył. Zmarł o godz. 17 w piątek, trzynastego.

„Mamy epidemię grypy” donosił na pierwszej stronie 17 listopada dziennik „Polska”. Choć precyzyjniejszy był jak zawsze „Super Express”: „Ogłoszono epidemię grypy. Jest już druga śmiertelna ofiara wirusa”. Prawda wygląda inaczej: do 23 listopada, kiedy oddajemy ten tekst do druku, nikt stanu epidemii nie ogłosił (nie wykluczamy, że wkrótce może trzeba będzie to zrobić), bo dotychczasowe wiadomości o kilku zgonach z powodu pogrypowych powikłań to jeszcze żaden alarm.

Epidemia według definicji medycznej to „wystąpienie na danym obszarze zakażeń lub zachorowań na chorobę zakaźną w liczbie wyraźnie większej niż we wcześniejszym okresie albo wystąpienie zakażeń lub chorób zakaźnych dotychczas niewystępujących”. Żaden kraj na świecie nie ogłosił stanu epidemii w związku z tegoroczną grypą. Gdy latem Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię (czyli epidemię obejmującą zasięgiem co najmniej kilka krajów i kilka kontynentów), skrytykowano ją za pośpiech i niebranie pod uwagę kryterium dużej śmiertelności. Ale WHO postąpiła roztropnie: wirus A/H1N1 stał się problemem globalnym i choć pandemia rozpala wyobraźnię, to nikt przecież nie mówi, że świat znalazł się nad przepaścią. Chodziło raczej o uaktywnienie służb sanitarnych. Trudno mówić o epidemii w Polsce, gdy liczba zachorowań na grypę tylko nieznacznie przewyższa wieloletnią średnią (w stosunku do niektórych lat jest nawet niższa). W ubiegłym sezonie jesień 2008 – zima 2009 stwierdzono 563 tys. zachorowań, we wcześniejszych latach było ich nieco mniej, ale spójrzmy na rekordowe dane: 1974/75 – prawie 5 mln, 1977/78 i 1995/96 – ponad 3 mln. 107 tys. zachorowań stwierdzonych od września (w tym około 580 potwierdzonych przypadków grypy A/H1N1) nie powinno wzbudzać paniki.

Peregrynacje pierwszych zakażonych

Pani Maria doniesień o śmierci pierwszego podejrzanego o zarażenie A/H1N1 nie oglądała, bo tego dnia, nie dość, że ledwo patrzyła na oczy z powodu gorączki, to też była w szpitalu. Dostała miejsce na podłodze. Szpital na takie traktowanie ma wytłumaczenie – pani Maria nie była pacjentem. Szpital był dziecięcy i leżała w nim jej 2,5-letnia córka Iza. 40 stopni i odwodnienie spowodowały, że lekarze skupili się na dziecku. Zresztą żelazne reguły rozliczania świadczeń zdrowotnych zabraniały zadbania o matkę. A żelazne reguły szpitala nakazywały rodzicom opiekę na dzieckiem w czasie hospitalizacji.

Przypuszczenia, że w prywatnej służbie zdrowia coś takiego byłoby nie do pomyślenia, w przypadku pani Marii się nie sprawdziły. Kilka dni wcześniej chciała zamówić wizytę domową w firmie medycznej, w której opłaca prywatny abonament. Wykonania usługi odmówiono ze względu na natłok zleceń. Więc gorączkująca pani Maria z chorymi mężem i córką mieli zwiedzić całą Warszawę, jadąc z Żoliborza do przychodni na Okęciu, gdzie wyznaczono im wizytę.

Gdyby pani Maria oglądała jednak telewizję, mogłaby przytakiwać, kiedy dziennikarze oskarżali służbę zdrowia o brak przygotowania na spotkanie z nowym zjadliwym wirusem: w szpitalu nie było izolatki, wymaz z gardła na obecność wirusa pobrano w piątek, ale przez sobotę i niedzielę nikt nie zajął się próbką, bo sanepid ma wolne weekendy, chora dziewczynka miała kontakt z innymi dziećmi. Pani Maria musiałaby jedynie oprotestować zarzuty pod adresem lekarzy, którzy dwoili się i troili, żeby zbić gorączkę i poprawić kondycję jej dziecka.

O tym, że córka zarażona jest wirusem A/H1N1, pani Maria dowiedziała się w poniedziałek po południu. Wcześniej szpital nie mógł się dodzwonić do laboratorium sanepidu. Sanepid nie mógł zaś dodzwonić się do szpitala, bo dziennikarze już wiedzieli, że leży tam zarażone dziecko, i grzali linie.

Nazwanie wirusa diametralnie zmieniło sytuację Izy, jej mamy i 4-letniej Zosi, która leżała w tym samym pokoju. Na drzwiach pojawiła się karteczka z napisem IZOLATKA. Zosia i Iza dostały własne termometry (wcześniej mierzyły temperaturę tym samym co pozostałe dzieci na oddziale), dzięki temu pielęgniarki mogły nie zmieniać plastikowych nakładek zabezpieczających przed zarażeniem. Zresztą nawet jakby musiały, toby nie zmieniały – szpital ma trudną sytuację finansową i nie może jej pogłębiać zużyciem tysięcy jednorazowych nakładek na termometry. Nazwanie wirusa spowodowało, że część personelu odwiedzała dziewczynki w maseczkach, a część bez maseczek. Trudno było znaleźć w tym konsekwencję. Za to konsekwentnie na obecność wirusa nie przebadano rodziców dziewczynek.

Grypa dźwignią handlu i oglądalności

Nieobfitujący w inne ważne wydarzenia weekend z 14 na 15 listopada okazał się dla dziennikarzy świetnym momentem do zajęcia się wirusem A/H1N1. Wprawdzie mimo usilnych poszukiwań ekipom telewizyjnym trudno było znaleźć ludzi w maseczkach rzekomo chroniących przed grypą, za to od soboty maseczki można było nabyć choćby w sieci sklepów Lidl. 50 sztuk za jedyne 17,99 zł. Okazja. W zaokrągleniu jedna maseczka wychodziła po 36 gr. W tej cenie apteki sprzedawały maseczki, ale kilka dni wcześniej. W poniedziałek 16 listopada w warszawskich aptekach za jedną trzeba było zapłacić nawet 1,25 zł.

Dziennikarze zadawali trudne pytania o brak szczepionek, o nieprzygotowanie szpitali. Biczowali rząd i odpowiedzialne służby, że nie robią testów na obecność wirusa, znaczy się, ukrywają. Naród przyzwyczajony do czytania między wierszami uważnie słuchał przekazów. Kiedy w poniedziałek okazało się, że zmarły ekspolicjant to jednak pierwsza oficjalna ofiara A/H1N1, ludzie uznali, że nadszedł kryzys i trzeba włączyć działania kryzysowe. Czyli robić zapasy. Do słownika przetrwania dołączyło nowe słowo „tamiflu”.

Tamiflu – lek ostatniej szansy – tak rozpalił wyobraźnię Polaków, że w środę zabrakło go w aptekach. – Jeszcze niedawno zainteresowanie lekiem było znikome. Tamiflu produkowany jest na bieżąco. Tym bardziej niezrozumiałe są dla nas przypadki nagłego podnoszenia jego ceny. Nasza cena hurtowa to 78 zł. Słyszałam o przypadkach, że lek kosztował nawet 150 zł – mówi Agnieszka Brzezińska z firmy Roche. W czwartek 19 listopada jedna z aptek w warszawskim Centrum Handlowym Wileńska sprzedawała Tamiflu po 178 zł.

We wtorek na Allegro można było kupić cztery domeny z nazwą wirusa w adresie. Najdroższa za 10 tys. zł, najtańsza za 200 zł. Według sprzedających taka domena w czasie epidemii (ciągle nieogłoszonej) to żyła złota. Brakiem rozwagi byłoby też niewyposażenie się w nalewkę z bursztynu za 4 zł, herbatkę z wyciągu z cistus incanus za 48 zł (starcza na 10 filiżanek). Okazało się nawet, że środkiem na grypę są preparaty reklamowane wcześniej na inne schorzenia.

Zapowiedziana 17 listopada przez „Super Express” zagłada nie pojawiła się w skali hurtowej. – Było pięć przypadków śmiertelnych wśród zakażonych grypą A/H1N1, ale ich zgony nastąpiły w wyniku powikłań i innych chorób, z którymi zmarli zmagali się już wcześniej – uspakaja Tomasz Misztal, rzecznik głównego inspektora sanitarnego (23 XI potwierdzono kolejne zgony osób z A/H1N1).

Z maseczkami też nie poszło, jak planowano. – Od kilku dni hurtownie dzwonią po aptekach, że mają promocję na maseczki. Chyba się ktoś przejechał na tym biznesie – mówi Stanisław Piechula, szef katowickiej izby aptekarskiej. W czwartek maseczki zniknęły z antygrypowej oferty Lidla. Pozostała cytryna i kwaszone ogórki. Znajomy dziennikarz Nataszy i Pawła kupił jednak maseczkę i wybrał się w niej do centrum handlowego. Po półgodzinie uświadomił sobie, że w takiej maseczce trudno się oddycha i jeszcze trudniej znosi ironiczne spojrzenia.

Ostateczny cios niedoszłej histerii zadał ojciec dyrektor, ksiądz doktor Tadeusz Rydzyk. We właściwy sobie sposób. – W piątek wybrałam się do przychodni, a tam pustki. O godz. 8.05 byłam w rejestracji, a o 8.30 siedziałam już w gabinecie – mówi pani Anna, pacjentka z Warszawy. – Kierowniczka przychodni powiedziała mi, że takie pustki są od dwóch dni. Po tym, jak Radio Maryja ogłosiło, żeby unikać przychodni, bo to właśnie one są największym siedliskiem bakterii i zarazy. No i kolejki się skończyły.

Co nas czeka

Ponieważ wirus A/H1N1 rozprzestrzenia się dość szybko, być może wkrótce trzeba będzie rzeczywiście ogłosić stan epidemii, by lepiej chronić tych, którzy jeszcze nie zachorowali – zrobi to w zależności od obszaru objętego epidemią minister zdrowia lub wojewoda na wniosek inspekcji sanitarnej. Będzie mógł nałożyć ograniczenia w przemieszczaniu się, działalności niektórych instytucji (np. szkół), organizacji imprez masowych. Będzie mógł także nałożyć obowiązek przeprowadzenia szczepień ochronnych.

Eksperci Krajowego Komitetu ds. Pandemii Grypy zalecają, by szczepionkę przeciw A/H1N1 kupić dla 4 mln osób z grup ryzyka, a być może powinna być ona dostępna demokratycznie w aptekach jak szczepionki sezonowe, bo przecież każdy ma prawo uznać, że w ten sposób chce chronić się przed grypą (warto mieć świadomość, że 100 proc. ochrony żadna szczepionka nie daje). Problemem jest to, że wytwórcy nie sprzedają szczepionek w pojedynczych dawkach, do sprzedaży w aptekach (pakują do fiolek po 10, a w USA nawet po 100 dawek). No i, o czym nikt nie mówi, jest dylemat ze szczepieniami dzieci (zwłaszcza z astmą lub innymi chorobami płuc), które WHO umieściła na liście wymagających podania szczepionki, natomiast z braku czasu nikt nie wykonał w tej grupie wiekowej odpowiednich badań.

Wytwórcy w umowach zawieranych z rządami szczerze przyznają, że zapewniają bezpieczeństwo dzieciom powyżej 10 roku życia. WHO każe szczepić nawet niemowlaki, ale dodaje, że – podobnie jak w przypadku kobiet w ciąży – mają o tym zadecydować rządy poszczególnych krajów. Nasz nie chce wziąć na siebie tej odpowiedzialności.

Jak nas poinformowano anonimowo w resorcie zdrowia, próbowano kupić na Węgrzech szczepionkę Fluwal, produkt węgierskiej firmy państwowej. Ale gdy umowa miała być podpisana, okazało się, że Węgrzy również umieścili w niej klauzulę, iż za ewentualne skutki niepożądane odpowiada wyłącznie strona kupująca. Teraz nadzieja we francuskim producencie, który nową szczepionkę właśnie rejestruje w poszczególnych krajach Unii. Jest w pojedynczej dawce i bez tzw. adjuwantów (oskarżanych przez przeciwników szczepień o skutki uboczne).

Negocjacje przeciągają się, więc w odróżnieniu od większości krajów Unii na pierwsze dostawy możemy liczyć dopiero w nowym roku. Trudno przewidzieć, jak szybko uda się zorganizować akcję szczepień – wiadomo tylko, że po zaszczepieniu odporność pojawia się po siedmiu dniach. Czy całe to opóźnienie, spowodowane wyczekującą postawą minister zdrowia, stwarza dodatkowe zagrożenie? Oczywiście byłoby lepiej – zwłaszcza dla ludzi z grup ryzyka, a więc służb medycznych i ciężko chorych – gdyby mogli wcześniej skorzystać z tej profilaktyki. Ale też na szczepionkę nigdy nie jest za późno do chwili, gdy jest ona skuteczna, to znaczy wirus na tyle sam się nie zmieni, że wycelowana przeciwko niemu broń nie zacznie pudłować. Choć pojawiły się już pojedyncze mutanty A/H1N1, na razie ze szczepionek nikt nie rezygnuje.

Zdaniem krajowego konsultanta ds. chorób zakaźnych dr. hab. Andrzeja Horbana, tym, czego najbardziej należy się obawiać w przypadku grypy A/H1N1, to jej powikłania płucne (wirusowe śródmiąższowe zapalenie płuc z niewydolnością oddechową). – Jeśli ktoś ma katar przez trzy dni, stany podgorączkowe do 38 stopni, niewielkie pogorszenie ogólnego stanu zdrowia, powinien zostać w domu i leczyć się jak w przypadku każdego przeziębienia, najlepiej paracetamolem – radzi doc. Horban. – Ale gdy gorączka jest wyższa, narasta kaszel, pojawia się duszność, oddech staje się przyspieszony i płytki, należy szybko zgłosić się do lekarza.

Nowe wytyczne mówią, by – kierując się stanem pacjenta – podać mu jak najwcześniej lek przeciwwirusowy (np. słynny Tamiflu), a nie czekać na wykonanie badań potwierdzających grypę A/H1N1. – Ale 80 proc. chorych tego leku nie wymaga – podkreśla nasz ekspert. Byłoby nieszczęściem, gdyby wszyscy z grypą zaczęli go stosować, bo to najkrótsza droga do zmutowania wirusa i uodpornienia go na dostępne środki.

Sporo danych wskazuje na to, że ten, kto zaszczepił się przeciwko grypie sezonowej, jest w 35 proc. zabezpieczony przed nową grypą. Podobną ochronę posiadają osoby powyżej 60 roku życia, które prawdopodobnie – poprzez wieloletnią styczność z różnymi typami zarazka – mają w sobie ślady przeciwciał potrafiących pokonać tegorocznego mutanta. Po przyjęciu szczepionki A/H1N1 gwarancje bezpieczeństwa są oczywiście dużo większe, ale warto dbać o własną odporność. Jeśli ktoś do tej pory regularnie szczepił się przeciwko grypie, a jednocześnie dbał o siebie i prowadził zdrowy styl życia, ma z pewnością organizm lepiej przygotowany na wypadek ewentualnej epidemii.

Polska nie jest samotną wyspą, więc występowanie zarazków grypy i przeziębień nie powinno nikogo dziwić. Tak jak to, że grypa od stuleci nie przestała być chorobą śmiertelną – dla tych, którzy ją lekceważą.

Imiona osób opisanych w reportażu zostały zmienione na prośbę bohaterów.

Polityka 48.2009 (2733) z dnia 28.11.2009; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Pandemonium"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną