W obu przypadkach przyczyny były podobne: prezydenci (obaj wywodzący się z prawicy) zamiast zabiegać o poprawę warunków życia swoich obywateli, realizowali własne wizje i ambicje. Kropiwnicki bardziej niż sprawami miasta, zajęty był walką o ustanowienie święta Trzech Króli dniem wolnym od pracy oraz podróżami śladami Chrystusa i pierwszych chrześcijan (owocem czego była wydana przez niego książka i wystawa jego zdjęć).
Wrona chciał przede wszystkim zdobyć dla Częstochowy status miasta pielgrzymkowego. Gdy ogłoszono referenda w sprawie ich odwołania – obaj byli pewni swego. Niegdyś walczący o demokrację Kropiwnicki, tym razem wzywał łodzian by nie szli na referendum – choć udział w głosowaniu jest jednym z podstawowych praw demokratycznych.
Podległe mu służby zrobiły wiele, by łodzianie pogubili się w tym, gdzie można głosować – nie wszędzie wywieszono informacje o adresach komisji wyborczych. Już w czasie ciszy wyborczej ktoś rozlepiał zawiadomienia z fałszywymi adresami. Wszystko na nic.
W referendum wzięło odział przeszło 125 tys. łodzian – o 10 tys. więcej, niż trzeba było by głosowanie było ważne. 95 proc. głosujących opowiedziało się za odwołaniem Kropiwnickiego.
To, co spotkało obu prezydentów powinno być nauczką dla innych rządzących: nie należy lekceważyć obywateli. Po 20 latach demokracji znają swoje prawa i jeśli trzeba - potrafią z nich korzystać.