Lokatorzy budynków otaczających skwer im. Andrzeja Grubby w Sopocie, wyjrzawszy przez okno 24 grudnia 2009 r. w porze wigilijnej wieczerzy, mogli zobaczyć u wylotu ul. Syrokomli grupkę może dziesięciu obywateli uzbrojonych w transparenty. Towarzyszyła im policja i media. W jednym z budynków przy Syrokomli, na parterze, mieszka premier Tusk z rodziną. Dom jest przedwojenny, piętrowy, osiem mieszkań, obok niewielki ogródek.
Nad premierem mieszka pan Janusz, siwowłosy dystyngowany przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej. Pan Janusz dostrzegł przez okno transparent „Polska łamie prawa dziecka do obojga rodziców”. Nie za bardzo rozumiał, o co chodzi, kim właściwie są protestujący. Czegoś od jego sąsiada chcą. Ale żeby w Wigilię? – To nie mieściło mi się w głowie – powiada – tak jak muzułmanom nie mieści się karykatura Mahometa.
Róże i petardy
– To chyba najsilniejsza forma nacisku, duża ingerencja w życie prywatne – mówi o protestach pod prywatnymi domami dr Marek Suchar, psycholog społeczny mieszkający w tej samej okolicy. Przez kilkanaście lat był w Polsce tylko jeden adres, pod którym dochodziło do takich zdarzeń – w nocy z 12 na 13 grudnia, w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego, w Warszawie, przy ul. Ikara, pod domem generała Jaruzelskiego. Z czasem przeciwnikom generała zaczęli towarzyszyć kontrdemonstranci skandujący hasła w jego obronie.
W ostatnich latach radykalna prawicowa młodzież, związana z Klubem „Gazety Polskiej” oraz z PiS, zaczęła urządzać podobne akcje w Gdańsku na ul.