Wskazują na to choćby ostatnie personalne kreacje Donalda Tuska. Z powodu zimy premier zatroszczył się o krę. Lodu u nas dostatek, nie wiadomo, czy i kiedy się stopi – jednak premier wziął udział w mrożącym krew thrillerze. Towarzyszyli mu w tym przedsięwzięciu liczne zgromadzeni wojewodowie oraz inni urzędnicy państwowi, którzy zapewne słusznie martwią się ewentualną groźbą powodzi na swoich terenach. Czy jednak premier niczym Królowa Śniegu powinien razem z nimi dryfować na wirtualnej krze? Czy nie wystarczyłby resortowy minister, który lodową górę wziąłby na własne barki?
Kilka dni temu Donald Tusk miał doskonałe przemówienie, zapowiadające systemowe zmiany w finansach publicznych. Reformy mają się niebawem rozpocząć. Nie o nich jednak opowiada premier w swoich licznych wystąpieniach medialnych. W żaden sposób nie wyrywa się na pierwszy plan z koncepcjami uzdrowienia państwa. Przeciwnie nawet, szef rządu, który zapowiadane reformy ma zrealizować, nieustannie tłumaczy się, dlaczego nie zamierza zostać prezydentem. I to komu się przede wszystkim tłumaczy? PiS-owi, czyli partii, która sama posiada swego kandydata na prezydenta, ale jakoś nie wpada na pomysł programu uzdrowienia choćby publicznych finansów.
Dlaczego więc Tusk się tłumaczy? Bo PiS, poprzez media, ciągle się pyta, czemu premier nie chce zostać prezydentem, skoro Lech Kaczyński (albo może inny przedstawiciel PiS) z głębi serca tego pragnie.
Teoretycznie Tusk, po złożeniu swojej antyprezydenckiej deklaracji, mógłby na ten temat zamilknąć. Wyborcy i tak nie mają przecież innego wyjścia jak przyjąć jego oświadczenie odnośnie prezydentury i je zaakceptować. Tak naprawdę to nie lodu jest u nas za dużo, tylko woda leje się niepotrzebnym strumieniem. Może więc warto zwołać pospolite ruszenie PR-owców w sprawie zakręcenia hydrantu?